Mimo iż złotym standardem w diagnostyce przez cały czas pozostają badania krwi, coraz częściej okazuje się, iż markery wielu poważnych chorób można wykryć również w ślinie. To nieinwazyjna, szybka i wygodna alternatywa, która zyskuje poparcie środowiska naukowego. O potrzebie szerszego wykorzystania testów ze śliny na łamach portalu The Conversation piszą Genecy Calado de Melo – wykładowca stomatologii zachowawczej w RCSI University of Medicine and Health Sciences w Dublinie (Irlandia) oraz Cathy E. Richards – wykładowczyni nauk biomedycznych tej samej uczelni.
Jeszcze do niedawna diagnozowanie wielu chorób wymagało użycia skalpela, igły lub kosztownych badań obrazowych. Dziś wystarczy… kilka kropel śliny. Dzięki postępom w nauce, badanie śliny może ujawnić obecność wielu schorzeń – od cukrzycy, przez choroby neurodegeneracyjne (np. Alzheimera) aż po nowotwory jamy ustnej.
W przeciwieństwie do badań krwi czy biopsji, testy ze śliny są tanie, a jej próbka – łatwa do pobrania. Testy śliny do szybkiego wykrywania zakażeń stały się powszechne w czasie pandemii COVID-19. Ale potencjał diagnostyczny śliny jest znany naukowcom od lat – już w latach 80. wykorzystywano ją do wykrywania hormonów i narkotyków, a w kolejnej dekadzie analizowano ją pod kątem obecności wirusa HIV.
Dziś – dzięki nowoczesnym technikom analitycznym – możliwe jest wykrycie subtelnych zmian molekularnych, które jeszcze kilka lat temu były niewykrywalne.
Zaskakujące bogactwo informacji w ślinie
Ślina zawiera fragmenty DNA, RNA, białka i tłuszcze – czyli pełne spektrum biomarkerów, które mogą zmieniać się w odpowiedzi na rozwój choroby. Badania wykazały, iż analiza śliny pozwala identyfikować zmiany związane z cukrzycą, chorobą Parkinsona, schorzeniami serca i niektórymi nowotworami. Co więcej, niedawne badania sugerują, iż ślina może pomóc w odróżnieniu osób zdrowych od tych, u których pojawiają się wczesne oznaki zaburzeń poznawczych – co potencjalnie stanowi pierwszy sygnał choroby Alzheimera.
W stomatologii realizowane są intensywne prace nad wykorzystaniem badań śliny w wykrywaniu wczesnych objawów chorób przyzębia, a choćby ryzyka próchnicy. Jedną z najbardziej obiecujących technologii jest spektroskopia Ramana – technika wykorzystująca światło do „odczytywania” składu chemicznego próbki śliny. To nic innego jak „molekularny odcisk palca”, który może wskazywać na zmiany chorobowe zanim pojawią się widoczne objawy.
To bardzo istotna wiadomość m.in. w kontekście nowotworów jamy ustnej, które często rozwijają się bezboleśnie i pozostają niezauważone aż do zaawansowanego stadium. Tymczasem zwykłe badanie śliny podczas rutynowej wizyty u dentysty może pozwolić na wykrycie zmian nowotworowych na bardzo wczesnym etapie.
Prostota, która może zmienić oblicze medycyny
To, co czyni ślinę tak atrakcyjnym materiałem diagnostycznym, to jej dostępność i prostota pobrania. Bez igieł, bez potrzeby wizyty w specjalistycznej klinice – próbkę można często pobrać samodzielnie w domu, wysłać do laboratorium i otrzymać wyniki w ciągu kilku godzin. To ogromna szansa dla osób z ograniczonym dostępem do opieki medycznej, a także tych, którzy unikają lekarzy z powodu lęku, kosztów lub braku czasu.
Choć nie każda choroba pozostawia w ślinie wyraźny ślad, naukowcy intensywnie pracują nad identyfikacją tych, które można wiarygodnie wykrywać tą metodą. Wizja wykorzystania naturalnie produkowanego przez organizm materiału do wczesnego wykrywania rozmaitych schorzeń jest jednak niezwykle obiecująca – może uratować życie, a także uczynić diagnostykę tańszą, szybszą i bardziej komfortową.
Zanim testy śliny staną się rutyną w gabinetach lekarskich i dentystycznych, potrzebne są jeszcze szeroko zakrojone badania kliniczne. Ale kierunek jest jasny – ślina przestaje być traktowana jako nieistotny produkt uboczny, a staje się kluczem do przyszłości diagnostyki.
Ślina może i nie jest glamour, ale staje się jednym z najbardziej obiecujących narzędzi w walce z chorobami. Przyszłość, w której lekarz, lekarz dentysta – a choćby sam pacjent – wykryją schorzenie dzięki zwykłej próbki śliny, jest coraz bliżej.
Niewystarczająca znajomość anatomii radiologicznej, skupianie się tylko na niektórych zmianach zamiast na całościowym obrazie, nadmierne poleganie na zdjęciach pantomograficznych – to, według prof. dr hab. n. med. Ingrid Różyło-Kalinowskiej, najczęstsze błędy przytrafiające się lekarzom podczas radiologicznej diagnostyki okluzji. – Zdjęcia pantomograficzne są narażone na liczne artefakty i błędy techniczne. Są również niepowtarzalne i przez to porównywanie obrazu stawów skroniowo-żuchwowych w pewnym odstępie czasu również pozostawia wiele do życzenia – podkreśla.
Źródło: https://theconversation.com/europe