Jędrzej Dudkiewicz: Temat DPS-ów przez lata był spychany na dalszy plan

zdrowie.interia.pl 3 godzin temu
Zdjęcie: INTERIA.PL


- Do dziś funkcjonuje jeszcze społeczne oczekiwanie, iż starzejącymi się czy chorymi rodzicami mają opiekować się kobiety. W razie potrzeby powinny bez mrugnięcia okiem zrezygnować z pracy zawodowej, co oznacza zmniejszenie dochodów całej rodziny i lukę w CV, pogodzić opiekę z wychowywaniem dzieci i innymi obowiązkami. Taki scenariusz całkowicie pomija stan psychiczny opiekunów i ich zmęczenie - mówi Jędrzej Dudkiewicz, dziennikarz, autor książki "Inny dom. Ludzie, system i granice wsparcia w polskich DPS".




Katarzyna Pruszkowska, INTERIA.PL: Ile jest w Polsce państwowych Domów Pomocy Społecznej?
Jędrzej Dudkiewicz: - 903, a mieszka w nich ponad 82 tys. Polaków. Nie tylko starszych, jak zwykło się myśleć, ale w każdym wieku - choćby dzieci, choć to akurat rzadkie przypadki, związane z niepełnosprawnością. W książce opisuję historię chłopca, który przyszedł na świat z wieloma wadami wrodzonymi i zamieszkał w DPS prowadzonym przez siostry zakonne. Jak opowiadali mi jego rodzice, to dzięki umieszczeniu Stasia w placówce, odetchnęli - mają czas na pracę zawodową, odpoczynek, a syna mogą odwiedzać kiedy chcą, zabierać na święta, wakacje, weekendy.Reklama


Zacytuję tatę Stasia: "Możemy normalnie żyć, jak zwykła rodzina, pracować, a syn ma zapewnioną świetną opiekę" i mamę: "zanim Staś trafił do DPS, zajmowałam się nim, także w nocy, bo często nie śpi, i w wyniku skrajnego deficytu snu i wyczerpania zachorowałam na depresję". jeżeli jednak przyjrzeć się informacjom o Domach Pomocy Społecznej, które pojawiają się w mediach, najczęściej mamy do czynienia raczej z dość kiepskim obrazem tych instytucji.
- Z jednej strony taka jest właśnie rola dziennikarzy - powinni nagłaśniać nadużycia i zaniedbania, takie jak kradzieże, pobicia, złe traktowanie podopiecznych. Nie po to, by piętnować DPS-y jako takie, ale wskazywać na patologie, co, w założeniu, może doprowadzić do wprowadzenia zmian na plus. W Domach Pomocy Społecznej zdarzają się przecież patologiczne sytuacje i nie ma co udawać, iż jest inaczej. Warto jednak pamiętać, iż to opis wybranych sytuacji, nie "cała prawda o polskich DPS-ach", jak mógłby brzmieć chwytliwy nagłówek. Z wielu przeprowadzonych rozmów wiem, iż do kiepskiej pracy DPS-ów przyczyniają się, m.in., złe opinie rodzin niektórych podopiecznych. Zdarza się, iż bliscy mieszkają daleko lub z innych przyczyn rzadko odwiedzają krewnego, więc nie wiedzą, jak na co dzień funkcjonuje. Przychodzą, rozglądają się i mówią, iż to czy tamto im się nie podoba. Czy mają prawo do krytyki? Oczywiście! Jednak dobrze byłoby wcześniej porozmawiać z personelem, spróbować zrozumieć, z czego wynikają sytuacje czy rozwiązania, które im się nie spodobały.


Ja mam wręcz wrażenie, iż o DPS-ach to "albo źle, albo wcale".
- No cóż, temat DPS-ów przez lata był spychany na dalszy plan, tak przez dziennikarzy, jak i polityków. Myślę, iż jednym z powodów było to, iż w Polsce przyjęło się, iż bliskimi, którzy wymagają pomocy, opiekuje się rodzina. Powiedziałbym nawet, iż do dziś funkcjonuje jeszcze społeczne oczekiwanie, iż starzejącymi się czy chorymi rodzicami mają opiekować się kobiety. W razie potrzeby powinny bez mrugnięcia okiem zrezygnować z pracy zawodowej, co oznacza zmniejszenie dochodów całej rodziny i lukę w CV, pogodzić opiekę z wychowywaniem dzieci i innymi obowiązkami. Taki scenariusz całkowicie pomija stan psychiczny opiekunów i ich zmęczenie. A ponieważ szumnie ogłaszana opieka wytchnieniowa przez cały czas nie działa, jak powinna, w praktyce rodzina osoby starszej czy chorej zostaje pozostawiona sama sobie. Ponieważ jednak żyjemy coraz dłużej, zupełnie realny jest scenariusz, w którym schorowaną 90-latką musi opiekować się córka, która dobiega 70-tki i sama potrzebuje wsparcia. Trudno od niej oczekiwać, iż sobie poradzi, więc opieka - już nie nad jedną, ale dwiema osobami, spada na młodsze pokolenia.


A ponieważ Polki coraz później zachodzą w ciąże, przedstawicielki wspomnianego "młodszego pokolenia" mogą mieć małe dzieci, które również wymagają dużego zaangażowania.
- Otóż to. Sam od kilku lat przekonuję się, jak ważne jest wsparcie podczas opieki nad bliskimi. Jestem wujkiem, mam trzech bratanków i widzę, iż wioska naprawdę jest potrzebna, by móc dobrze funkcjonować, mieć czas na odpoczynek, odzyskanie sił. Tak samo jest w przypadku opiekunów osób starszych lub chorych - one też potrzebują wsparcia, jednak, jak wynika z wielu opowieści, na ogół ze wszystkim zostają sami. Myślę, iż to nie jest najlepszy scenariusz także dla osób, które wymagają opieki, bo przemęczony opiekun może nie zaspokoić wszystkich potrzeb. Owszem, zadba o jedzenie, higienę, leczenie; ale może nie mieć już sił na rozmowę czy zapewnienie choćby najprostszych rozrywek, jak choćby gra w karty. Powstają co prawda fantastyczne inicjatywy, takie jak program "Obecność" Stowarzyszenia mali bracia Ubogich, który łączy seniorów z wolontariuszami, jednak to kropla w morzu potrzeb.
Słucham pana i myślę, iż w tym systemie samotni są wszyscy - i opiekunowie, i podopieczni.
- Nie da się ukryć, iż często tak właśnie jest. Przemiany społeczne, które zaszły w ostatnich latach spowodowały, iż rodziny pokoleniowe, mieszkające razem lub bardzo blisko siebie, odchodzą do lamusa. Dawniej dziadkowie opiekowali się wnukami - prowadzili lub odbierali z placówek, troszczyli się o nie podczas chorób, ferii, wakacji. Dzięki temu ich dzieci mogły skupić się na pracy, mieć trochę odpoczynku. Z czasem wnuki dorastały, dziadkowie się starzeli, ale mogli liczyć na pomoc dzieci, których potomstwo było już odchowane. Zdaję sobie oczywiście sprawę z tego, iż to nie był model życia wolny od problemów, ale mam wrażenie, iż mimo wszystko ludziom żyło się łatwiej. Dziś mamy mniejsze rodziny, które często mieszkają z dala od siebie; na dodatek żyjemy w coraz bardziej indywidualizującym się społeczeństwie - np. w dużych miastach, na nowych osiedlach rzadko można mówić o bliskich relacjach sąsiedzkich, które dawniej adekwatnie były normą.
- Skoro mówimy o zmianach, pomyślałem o jeszcze jednej - uważam mianowicie, iż dawniej ludzie mieli bardziej realistyczny obraz starości. Dziś w telewizji czy w kolorowych magazynach widzimy sprawnych, w miarę zdrowych, energicznych staruszków, którzy mają czas i siłę na realizowanie swoich pasji. To oczywiście jedna z odsłon starości, ale niedostępna wszystkim. Wiele osób dotkną poważne choroby, w tym takie, które poważnie utrudnią poruszanie się, samodzielne jedzenie, wykonywanie wokół siebie zupełnie podstawowych czynności. Ta trudniejsza wizja starości może nie jest atrakcyjna, ale prawdziwa. I nie oszukujmy się - nikt z nas nie wie, jaką wersję starości ześle nam los. Jasne, możemy zwiększyć swoje szanse na dłuższą samodzielność dbając o zdrowie, ruch, dietę; ale wystarczy, iż pojawi się ciężka choroba - onkologiczna, neurologiczna, czy wypadek, żeby tę samodzielność utracić i być zdanym na pomoc innych ludzi.


Na przykład pracowników DPS-ów. Jak wygląda ich codzienność?
- Poznałem wiele osób, które pracują w DPS-ie i większość z nich to ludzie, którzy naprawdę chcą dobrze opiekować się podopiecznymi, lubią pomagać, czerpią satysfakcję z takiej pracy. Przypomina mi się pewna pani, dla której bardzo istotna była wiara - opowiadała, iż troska o bliźniego i wspieranie go, kiedy jest słabszy, bardzo rozwijają ją duchowo, pozwalają odnaleźć w życiu sens. Cały kłopot polega jednak na tym, iż w wielu DPS-ach ciągle brakuje personelu. Sądzę, iż powodów jest kilka, jednak chyba najistotniejszym są finanse. Pracownicy zarabiają minimalną krajową, czasem powiększoną o dodatki za pracę w nocy, 13-nastki czy premie, ale one nie wliczają się do emerytury. A warto podkreślić, iż to nie jest łatwa praca - wymaga siły fizycznej, odporności psychicznej, gotowości do pracy nocą, w weekendy, święta. Oczywiście satysfakcja i poczucie spełnienia są ważne, ale nie ma co się dziwić, iż przegrywają z prozą życia, czyli np. koniecznością płacenia rachunków. Skutek jest taki, iż na jednej zmianie pracuje minimalna liczba osób, w większości oczywiście kobiet, które ledwo dadzą radę wydać posiłki, nakarmić potrzebujących tego podopiecznych, rozdać leki, wykonać czynności higieniczne. Nie ma już czasu w rozmowę, wspólne spędzanie czasu, zadbanie o jakieś indywidualne potrzeby. Między innymi z tego powodu uważam, iż w Polsce tak bardzo potrzebna jest deinstytucjonalizacja usług społecznych.


Deinstytucjonalizacja, czyli?
- Jako iż DPS-y nie przestaną istnieć chodzi o ich zreformowanie, a przede wszystkim stworzenie całego systemu wsparcia, które jest możliwa poza DPS-ami, na przykład w domach czy mieszkaniach wspomaganych. Żeby to rozwiązanie było w ogóle możliwe, niezbędna jest oczywiście pomoc z zewnątrz - np. w postaci asystencji osobistej, o której wiele mówią osoby z niepełnosprawnościami. Prace nad ustawą o asystencji przez cały czas trwają, co budzi zrozumiałe zniecierpliwienie, bo dzięki niej wiele osób nie musiałoby trafić do DPS-ów, pozostawaliby w swoim środowisku, a jednocześnie ich bliscy nie byliby tak zaangażowani w opiekę. Asystencja to nie tyle "sprawowanie opieki" ile "towarzyszenie". To znacząca różnica, bo zakłada, iż asystent nie narzuca swoich rozwiązań, ale słucha osoby, z którą współpracuje i w miarę możliwości stara się zaspokoić jej potrzeby - a te wszyscy mamy trochę inne, bo nie jesteśmy przecież odlani od sztancy.
Brzmi jak praktyczne wdrożenie postulatów dotyczących podmiotowego traktowania.
- W asystencji osobistej pozostało coś - troska o sprawczość; o to, żeby osoby starsze czy z niepełnosprawnością jak najdłużej mogły o sobie decydować. Kiedy nic nam nie dolega, zwykle nie zastanawiamy się nad takimi kwestiami. Jemy co i kiedy lubimy, kładziemy się spać, kiedy jesteśmy senni, uprawiamy sporty, które dają nam satysfakcję, oglądamy filmy, które nas interesują. Ot, codzienność. Jednak w instytucjach takich jak DPS jest inaczej, bo zdarza się, iż z powodu braków kadrowych na 50 podopiecznych przypadają dwie opiekunki, a pokoje są dwu- lub kilkuosobowe.
- O tym, jak bolesna jest utrata sprawczości, przekonałem się sam, kiedy w wyniku wypadku rowerowego musiałem nosić ortezę na ręce. Byłem mocno ograniczony i nagle ważne stały się dla mnie takie kwestie jak to, iż sam chciałem kroić swoje jedzenie. Szło mi to powoli, opornie, ale zależało mi na tym, żeby w tym, co jeszcze mogę, nikt mnie nie wyręczał. Opowiadam o tym także dlatego, iż mój przykład świetnie ilustruje starą prawdę - jednego dnia możemy być zdrowi i sprawni, a drugiego leżeć w szpitalu po wypadku i nie móc samodzielnie skorzystać z toalety. Świetna społeczniczka, Gosia Szumowska mawia: "pełnosprawność to stan przejściowy" i uważam, iż jest w nim sporo racji, bo w końcu każdy z nas się zestarzeje. jeżeli wszystkie inne argumenty, takie jak solidarność społeczna i troska o siebie nawzajem, nie brzmią przekonująco, ten chyba powinien: poprawa funkcjonowania DPS-ów i kwestia asystencji osobistej są ważne dla nas wszystkich, bo każdy z nas może potrzebować pomocy. Czasem szybciej, niż się tego spodziewamy i niż byśmy sobie tego życzyli.


A czy asystencja może wpłynąć na zmniejszenie liczby DPS-ów lub osób w nich przebywających?
- Trudno wyrokować, choćby z tego powodu, iż liczba osób zamieszkałych w DPS-ach to jedno, a tych, które są na listach oczekujących - drugie. Nie dla każdej potrzebującej osoby automatycznie znajduje się miejsce. Może być więc też tak, iż wprowadzenie asystencji sprawiłoby, iż do DPS-ów trafiałyby osoby, które naprawdę wymagają całodobowej opieki - potrzebują, by ktoś ich nakarmił, pamiętał o lekach, badaniach, wizytach lekarskich. Jestem też sobie w stanie wyobrazić starszą osobę, dajmy na to 80-letnią, która nie ma bliskich, nie utrzymuje kontaktów z sąsiadami i stwierdza, iż nie ma już siły żyć samodzielnie. Jest zmęczona i chce zamieszkać w miejscu, w którym nie będzie już musiała się o wszystko martwić. Jasne, są jeszcze prywatne ośrodki typu "dom spokojnej starości", ale koszty pobytu są zwykle wysokie, a emerytury w Polsce, jak wiadomo, do najwyższych nie należą. W takim wypadku państwowy DPS wydaje się całkiem rozsądnym wyjściem; zwłaszcza, jeżeli uda się zreformować system, podnieść wynagrodzenia, wprowadzić szkolenia czy kursy, których, co wiem z rozmów, pracownicy chcą - chcą podnosić swoje kompetencje i to się już, choć nie wszędzie, dzieje.
- Zdaję sobie sprawę z tego, iż to, o czym rozmawiamy, może brzmieć idealistycznie; iż wizje, które roztaczam, można uznać za utopię. Jednak wierzę, iż to właśnie takie wizje pozwalają wytyczać kierunek, pokazywać, jak mogłoby być i do tego dążyć. choćby jeżeli uda się to "tylko" w 50 proc. to już będzie ogromny sukces. Zresztą, utopie właśnie tym są - wizjami, których nie można osiągnąć, ale które mogą inspirować.
Na koniec przyszła mi na myśl jeszcze jedna kwestia - rozmawialiśmy o wielu zmianach, które mogą gwarantować nam wszystkim dostęp do pomocy z zachowaniem podmiotowości i sprawczości. Pomyślałam więc, iż dobre programy profilaktyczne, którymi mogłoby się zająć Ministerstwo Zdrowia, byłyby spójnie z tymi celami.
- Jak najbardziej! Profilaktyka jest ważna z dwóch powodów - po pierwsze, może opóźnić pojawienie się dolegliwości, które uniemożliwią nam samodzielne funkcjonowanie na starość, a po drugie - zidentyfikować osoby, które są nimi najbardziej zagrożone. Mam tu na myśli np. choroby neurodegeneracyjne, które często na początku dają bardzo dyskretne objawy. To, co dla rodziny będzie "zwykłym zapominaniem", zdarzającym się przecież osobom starszym, dla specjalisty może być sygnałem, by przeprowadzić dodatkowe badania pod kątem choroby Alzheimera. jeżeli podejrzenie się potwierdzi, można wdrożyć odpowiednie leczenie, które opóźni postępowanie zmian. Nawet, jeżeli mówimy o chorobach, których nie można wyleczyć, w wielu przypadkach można przedłużyć sprawność pacjenta i jego samodzielność. A ostatecznie - o to nam przecież chodzi.
CZYTAJ TAKŻE:
Idź do oryginalnego materiału