Zatrucie w szpitalu psychiatrycznym. Jeden pacjent zmarł. Psychiatra o kulisach pracy na oddziale

natemat.pl 7 godzin temu
– 50 lat temu pacjent przyjmowany do szpitala psychiatrycznego był rozbierany do naga, rewidowany i przebierany w szpitalną piżamę. Na oddział nie można było niczego wnieść, a dziś jest to łatwe – mówi dr n. med. Tomasz Piss, psychiatra i wieloletni dyrektor szpitali psychiatrycznych. Niedawno w warszawskim szpitalu psychiatrycznym pacjenci byli pod wpływem psychoaktywnych substancji. Dla jednego z nich zakończyło się to śmiercią, a dla innych szpitalem, tyle iż już nie psychiatrycznym.


Pogotowie przyjeżdżało tej nocy na ulicę Nowowiejską w Warszawie kilka razy. Pod ten sam adres, pod którym mieści się szpital psychiatryczny. Nieoficjalnie dowiedzieliśmy się, iż 12 kwietnia 2025 r. "pacjenci urządzili imprezę na oddziale, zrobili »koktajl« różnych substancji i popili metadonem".

– Postępowanie jest wielowątkowe – mówi prokurator Piotr A. Skiba z Prokuratury Okręgowej w Warszawie. I te enigmatyczne słowa sugerują, iż jest tzw. grubsza sprawa. Na razie dwie osoby – kobieta i mężczyzna, trafiły do aresztu, na razie na trzy miesiące.

Mieli przy sobie duże ilości morfiny i Alprazolamu (odpowiednik Xanaxu) i są podejrzani o "czyny z artykułu 62 ust. 2 i z artykułu 58 ust.1 ustawy o przeciwdziałaniu narkomanii", czyli nie tylko o posiadanie na własny użytek, ale i rozprowadzanie nielegalnych substancji. Wyniki badań toksykologiczne i sekcja zwłok zmarłego pacjenta dadzą odpowiedź.

Agnieszka Sztyler-Turovsky: Łatwo jest wnieść do szpitala psychiatrycznego narkotyki, albo inne nielegalne substancje?

Dr n. med. Tomasz Piss*, psychiatra: Niezwykle łatwo. Z przemyceniem na oddział czegoś, co zmieści się w kosmetyczce albo w niewinnym prezencie, np. ukryte w pączku, nie ma żadnego problemu.

Przed 50 laty pacjent przyjmowany do szpitala psychiatrycznego był rozbierany do naga i rewidowany, a na koniec przebierał się w szpitalną piżamę. Na oddział nie można było wtedy nic wnieść. A pacjenci byli całodobowo obserwowani. Wtedy na oddziałach panowały zupełnie inne warunki niż dziś.

Możliwości diagnozy i leczenie chorób psychicznych były dużo mniejsze, podobnie jak możliwość pójścia do psychiatry. Gdy zaczynałem pracę, w całej Polsce było zaledwie 900 specjalistów psychiatrów. Dużo mniejsza niż dziś była więc dostępność psychiatrów, ale również dostęp do środków psychoaktywnych był nieporównywalnie mniejszy.

Dziś nie ma już rewizji?


Istnieje, owszem, bardzo surowa rewizja osobista, ale w oddziałach leczenia odwykowego. Zwłaszcza tych leczących właśnie uzależnienia od substancji psychoaktywnych. Warunkiem przyjęcia na taki oddział jest wyrażenie przez pacjenta zgody na rewizję. I na to, iż jeżeli zostaną przy nim znalezione zakazane substancje, zostanie z oddziału natychmiast usunięty. To trochę tak, jakby usłyszał: "Jeśli chcesz, to truj się na własne życzenie, nikt cię tu nie trzyma siłą".

Za to osoby po próbach samobójczych są w szpitalu pod specjalnym nadzorem i nie mogą choćby same wyjść na spacer?

Oczywiście są oddziały ścisłego nadzoru, ale taka sytuacja, jak ta, iż ktoś jest po próbie samobójczej, w głębokiej depresji, dotyczy zaledwie dwóch procent populacji. Są też oddziały, z których samodzielne wyjścia są zabronione, w dodatku oddziały są strzeżone – znajdują się na nich osoby, wobec których sąd orzekł przymusowe leczenie. Takich pacjentów można też na oddziale "położyć" także bez ich zgody, ale to są marginalne sytuacje.

W większości przypadków pacjent się musi zgodzić na leczenie w szpitalu psychiatrycznym.

Zdarzają się oczywiście sytuacje problematyczne, gdy pacjent zgodę odwołuje, np. na weekend. I wtedy ordynator oddziału musi napisać opinię, dlaczego tego pacjenta trzeba bez jego zgody zatrzymać na oddziale, bo np. sam zagraża swojemu życiu.

A jak nie ma powodu, by kogoś nie wypuścić na weekend, to może wyjść na imprezę, przyjąć nielegalne substancje i jeszcze przynieść je do szpitala w poniedziałek. Nie wiemy wciąż, skąd pacjenci szpitala Nowowiejskiego mieli taką ilość substancji psychoaktywnych, ale czy na oddział może dostać się dealer?

Na oddziały psychiatryczne trafia dziś bardzo dużo osób uzależnionych od substancji psychoaktywnych i z powikłaniami po ich użyciu, np. z zespołami urojeniowymi, a także w zespołach abstynencyjnych. Te osoby są masowo nawiedzane przez kolegów i koleżanki, którzy chcą przynieść ulgę osobie, która jest na oddziale.

Dziś mamy też bardzo często – zarówno na oddziałach dziecięcych, jak i dorosłych – pacjentów z zaburzeniami psychicznymi po nadużyciu substancji psychoaktywnych lub po ich odstawieniu. Podobnie, jak delirium po odstawieniu alkoholu, pacjenci po odstawieniu substancji psychoaktywnych, też mają szereg dotkliwych objawów. Siłą rzeczy mają większą potrzebę kontaktu z tymi substancjami, bo okres funkcjonowania bez używki, choćby jeżeli jest to zdeklarowana abstynencja, jest bardzo trudny.

Wykorzystują to dilerzy, którzy z osób uzależnionych przecież żyją i pojawiają się na oddziałach jako przyjaciele i odwiedzający. A przy okazji robią sobie nowe kontakty wśród pacjentów.

To jest bardzo łatwe, bo dziś są przestrzegane i słusznie, prawa człowieka, jest RODO itp. To nie pozwala, praktycznie rzecz biorąc, na przeprowadzenie na oddziale psychiatrycznym rewizji – nie tylko pacjenta, ale i odwiedzającego.

Co pacjenci ukrywają przed personelem szpitala oprócz nielegalnych substancji?


Zdarzyło się np. w jednym ze szpitali, iż w szufladzie przy łóżku pacjenta znaleziono nóż, nie był to zwykły nóż kuchenny. Pacjent zrobił straszliwą awanturę, jakim prawem w ogóle ktoś z personelu zagląda mu do szuflady i chce zabrać mu prywatną własność.

Próbom zabrania ładowarek, ze względu na kabel, który może być wykorzystany do tego, by zrobić sobie lub komuś krzywdę, od lat towarzyszą krzyki chorych ludzi – nie chcą się na to zgodzić.

Pamiętam też inny problem, tym razem z zabraniem pacjentowi nie ładowarki, ale telefonu. To pacjent, który wykorzystał możliwość hospitalizacji w celu uniknięcia więzienia. Robił innym chorym zdjęcia, co jest oczywiście nielegalne. Zabranie mu telefonu spowodowało, iż posypały się skargi prawne na szpital.

Ludzie ukrywają się w szpitalach psychiatrycznych przed więzieniem?


W każdym oddziale zawsze jest mniejszy lub większy margines pacjentów, którzy nie wymagają leczenia szpitalnego. Nie mam na myśli tylko przestępczych pobudek – ukrywania się przed prawem. Raczej takie cwaniackie zachowania – niektórym pacjentom nie śpieszy do domu, choćby z powodu problemów rodzinnych.

Przynoszą ze sobą zapasy rozmaitych środków. A przy poszanowaniu praw człowieka, a trudno ich nie szanować, trudno wniesienia niedozwolonych środków uniknąć.

Nawet w sytuacji ograniczenia odwiedzin na danym oddziale. Pacjent wychodzi na przykład na podwórko z terapeutą, przez podwórko przechodzi kolega i niechcący porzuca tam paczuszkę, którą pacjent podnosi.

Częstsze są sytuacje, gdy ktoś pod wpływem substancji psychoaktywnych, czuje się np. aniołem i uważa, iż może pofrunąć z szóstego piętra – to jest autentyk. Dlatego właśnie w szpitalach psychiatrycznych są kraty w oknach. Nie z takich powodów, jak w więzieniu – żeby ktoś nie uciekł, albo żeby chronić innych przed jego agresją, ale właśnie dlatego, by ktoś nie wyskoczył z okna. Kraty zapobiegają samobójstwu, a nie agresji.

Pacjenci, którzy nie wymagają leczenia psychiatrycznego, czują się w szpitalu trochę jak na urlopie i z nudów mogą też eksperymentować z różnymi substancjami?

Szczególnie o ile wśród pacjentów pojawia się ktoś zaburzony osobowościowo, to nie tylko sam coś weźmie, ale jeszcze kolegów poczęstuje.

Co można z tym zrobić?


Jedynie wprowadzenie zasad w stylu "Porzućcie wszelką nadzieję, wy, którzy [tu] wchodzicie" ("Boska komedia" Dante – red.), czyli jasnych ograniczeń – w ramach bezpieczeństwa, i to nie personelu, ale pacjentów. Na przykład prawa do rewidowania w razie podejrzeń, iż ktoś wnosi narkotyki czy jakiekolwiek substancje psychoaktywne, albo do odmowy odwiedzin.

Jednak takich sytuacji, iż na oddziale znajdą się nielegalne substancje, całkowicie się nie uniknie. choćby do więzień udaje się przecież przemycać narkotyki.

Ewidentnie zdobyć je jest coraz łatwiej – od szkoły, przez szpital i więzienie.

Są coraz to nowe preparaty. Ile ja miałem awantur, iż np. nie chciałem przepisać pacjentowi marihuany medycznej, albo Medikinetu, przy ewidentnym braku objawów ADHD – ewidentnie pacjent potrzebował leku jedynie jako stymulantu.

Ale dzięki temu, iż wzrosła świadomość tego zaburzenia, wiele osób dowiaduje się, iż ma ADHD dopiero w dorosłym życiu i leki dają im komfort życia.

Oczywiście, Medikinet bywa bardzo pomocny w ADHD, a także w innych, problemach. realizowane są też bardzo obiecujące badania nad psylocybiną związane z terapią. Substancje psychoaktywne w psychiatrii są bardzo potrzebne, mówimy tylko o ograniczeniu dostępu do w oddziale psychiatrycznym.

W podręczniku dla psychiatrów "Kryteria diagnostyczne zaburzeń psychicznych DSM-5-TR" jedna czwarta to kody kwalifikacji pacjentów, którzy zgłaszają się do psychiatry, ale nie dlatego, iż są chorzy, tylko dlatego, iż mają interes w tym, żeby być chorymi, np., by uzyskać świadczenia czy dostęp do leków.

Sprawę ułatwiły też receptomaty.

Odkąd się pojawiły receptomaty, nie ma już wcześniejszego problemu z pacjentami, którzy przychodzili i mówili: "Panie doktorze, mój lekarz właśnie wyjechał, a ja mam bardzo trudną sytuację, proszę mi zapisać Xanax", a w oczach tego pacjenta widać było głód Alprazolamu. Receptomaty rozwiązały ten problem – za pieniądze kurier do domu dostarcza wszystko.

Ale te leki ktoś zapisuje.

Ogłoszeń w stylu "zatrudnię psychiatrę do pracy w systemie pomocy elektronicznej za 400 zł za godzinę" jest mnóstwo.

Przy dzisiejszej popularności i dostępności leków i środków psychoaktywnych problem naprawdę staje się duży. Tym bardziej iż jest duża społeczna akceptacja dla ich brania. Ostatnio przyszła do mnie pacjentka i mówi: "proszę mi nie zapisywać leków z grupy selektywne inhibitory zwrotnego wychwytu serotoniny, bo na mnie ekstazy na bankietach w ogóle nie działa". Nie ma już akceptacji dla picia alkoholu, która kiedyś była powszechna, ani akceptacji dla palenia papierosów, ale dla przyjmowania środków psychoaktywnych, a choćby dla dopalaczy, nie wspominając już o lekach psychotropowych – jest. Bo wszyscy mamy być szczęśliwi. A to ułuda.

* Dr n. med. Tomasz Piss, specjalista psychiatra. Był dyrektorem szpitala psychiatrycznego we Wrocławiu, ordynatorem szpitala psychiatrycznego w Brzegu Opolskim, ordynatorem i zastępcą dyrektora ds. medycznych w szpitalu psychiatrycznym w Miliczu. Autor książki "Stany lękowe".

Idź do oryginalnego materiału