Nie znają świata bez internetu
"Nie, nie umówiłam się. Przecież nie mam jak do nich napisać". Tak mi odpowiedziała moja 13-letnia córka, kiedy zapytałam ją, czy tego dnia wyjdzie na dwór z koleżankami. To było w ostatni weekend. Wróciła właśnie z nocowania u jednej z dziewczyn z klasy. Jej telefon był rozładowany, bo zapomniała wziąć kabel do ładowania. I co? I nagle świat towarzyski stanął w miejscu.
Bo nie da się przecież wyjść z domu i zapukać albo zadzwonić domofonem. Nie da się stanąć pod blokiem i poczekać, aż ktoś znajomy się zjawi np. na osiedlowym placu zabaw. Nie da się pójść tam, gdzie wszyscy się zwykle kręcą. Bo oni tego już nie znają. Dzieciaki bez telefonu są dziś jak bez ręki. Nie wiedzą, jak nawiązać kontakt. I nie chodzi o to, iż im się nie chce. Chodzi o to, iż one serio nie wiedzą jak.
Nie rozumieją, iż można się z kimś umówić bez pisania w komunikatorze. Zrobiło mi się strasznie smutno. Pamiętam siebie w jej wieku. Wracałam ze szkoły, wrzucałam plecak w kąt i zanim mama zdążyła spytać, czy zjadłam obiad, ja już byłam na schodach. Dzwoniło się domofonem, pukało, wołało pod oknem. Ewentualnie czekało na ławce pod blokiem albo trzepaku. Chodziło się od klatki do klatki, aż ktoś się znalazł.
Jak padnie sieć, nie wiedzą, jak żyć
Jeśli telefon padnie albo zasięg zniknie – to koniec świata. Widać było to na przykładzie ostatniego braku prądu w Hiszpanii. I podobnie z tą sytuacją po nocowance. Moje dziecko miało wolny dzień i choćby nie próbowało spotkać się z nikim. Bo nie mogła napisać do znajomych. Bo nie wiedziała, co robią inni. Bo nie przyszło jej do głowy, iż można po prostu wyjść i poszukać.
I właśnie wtedy pomyślałam – wychowałam ją nie tak, jak chciałam. Teraz to mnie dotyczą te prześmiewcze hasła o ginącym pokoleniu. Nie chciałam, żeby była dzieckiem uzależnionym od telefona. Zawsze mówiłam: "rozmowa jest ważniejsza niż ekran". Ale przecież ja też, przez lata, pozwalałam jej załatwiać wszystko przez komunikatory. Pozwalałam, żeby relacje były na czacie, a nie przy wspólnej huśtawce.
Dziś widzę, iż dzieciakom coraz trudniej spojrzeć sobie w oczy, zadzwonić, odezwać się na żywo. A jeszcze trudniej pójść i zapukać. To nie tylko ich wina. To znak czasów. Ale nie chcę się na to godzić. Bo jeżeli nie nauczymy ich, jak budować prawdziwe relacje, to zostaną z pełną listą kontaktów, ale bez nikogo, do kogo naprawdę można iść, gdy jest źle. Martwię się o te dzieci. Naprawdę się martwię.