To nie jest kraj dla rodzin z dziećmi. Tablica na bloku dowodem, jak ich nienawidzimy

mamadu.pl 1 dzień temu
Z jednej strony zachęca się młodych do zakładania rodzin, z drugiej – codzienność rodziców i dzieci to nieustanna walka o przestrzeń, zrozumienie i odrobinę życzliwości. Czy Polska naprawdę jest krajem, który nie znosi dzieci?


Dzieci wszędzie są strofowane


Jesteśmy narodem pełnym sprzeczności: z jednej strony sprzeciwiamy się kontaktowi dzieci z technologiami, ale z drugiej część z nas w sytuacjach kryzysowych jednak by ten telefon z bajką maluchowi dała. Choć, kiedy widzimy innego rodzica dającego te ekrany, z góry go oceniamy i krytykujemy za brak zaangażowania w opiekę i wychowanie.

Podobnie jest w ogóle z podejściem do dzieci jako członkami społeczeństwa. Z jednej strony wszyscy namawiają młodych na zakładanie rodzin i decyzje o dzieciach (bo kto będzie pracował na nasze emerytury?!), a z drugiej Polacy są narodem, który od lat po prostu nienawidzi dzieci. Nie wierzysz? Wystarczy pójść na osiedla, na których mieszkają młodzi ludzie z dziećmi.

Na blokach wiszą tabliczki mówiące o zakazie gry w piłkę, wszędzie zakazy deptania trawy, a w oknach widać tylko przepełniony złością, oceniający wzrok sąsiadki-emerytki, która pilnuje, by nikt nie uderzał piłką w elewację bloku. Znam to z własnych doświadczeń, wychowałam się na osiedlu, na którym mieszkała starsza pani ganiająca dzieci z gałązkami pokrzywy, bo miały czelność śmiać się na huśtawkach i podczas zabawy w piaskownicy, więc były zbyt głośne.

Jasne, dziś rodzice są bardziej świadomi, część faktycznie uważa, iż należy im się szczególne traktowanie. Dzieci też są często głośne i przekraczające granicę, bo ich opiekunowie źle rozumieją pojęcie wychowania bezstresowego. Ale to nie jest wina najmłodszych tylko ich rodziców.

Dorośli sami nie wiedzą, czego chcą


Dzieci są tylko dziećmi. Są spontaniczne, głośne, radosne, interesujące świata. Sprawdzają granice, uczą się życia w społeczeństwie, więc czasami zachowują się nie tak, jak życzyliby sobie tego dorośli. A oni są sfrustrowani, zmęczeni, przebodźcowani, więc spontaniczne zachowanie kilkulatka ich drażni i często zapominają, iż jest to coś przecież typowego dla dzieci.

O tym jest jeden z wpisów na Threads, na który natknęłam się ostatnio. Autorem jest Michał Radomił Wiśniewski, który jest pisarzem. W mediach społecznościowych udostępnił fragment artykułu z portalupanoptykon.org, w którym autorki powołują się na jego książkę "Zakaz gry w piłkę. Jak Polacy nienawidzą dzieci". Oto fragment jego wpisu, o którym mowa:

"Pociąg. Kilkuletnie dziecko płacze. Ludzie z wyrzutem patrzą na rodziców, którzy nie potrafią uspokoić dziecka. Rodzice pokazują dziecku bajkę na telefonie (żeby je uciszyć). Ludzie patrzą z wyrzutem na rodziców, którzy dają kilkulatce telefona. Takie sceny są codziennością w autobusach, tramwajach, sklepach, poczekalniach u lekarza. [...] Chcemy oderwać dzieci od telefonów? Pozwólmy im być dziećmi. Pogódźmy się z tym, iż biegają, głośną się śmieją, a także marudzą, zamiast wiecznie pacyfikować tabletem czy skazywać na ciszę i bezruch".

Skupcie się na "własnym ogródku"


Komentarze pod tym wpisem tylko potwierdzają, jak bardzo temat jest złożony. Wśród komentujących widać podział – z jednej strony są ci, którzy jako rodzice doświadczyli hejtu i oceny w przestrzeni publicznej, więc mają w sobie zrozumienie i empatię dla innych dorosłych próbujących ogarnąć trudną sytuację z dzieckiem.

Z drugiej strony, wielu przyznaje, iż coraz częściej spotykają się z postawą roszczeniową i oczekiwaniem specjalnego traktowania tylko dlatego, iż ktoś jest rodzicem. I choć trudno jednoznacznie stanąć po jednej stronie, jedno jest pewne – dopóki nie zrozumiemy, iż dzieci są częścią naszego wspólnego świata, a nie tylko "czyimś prywatnym problemem", dopóty będziemy się kręcić w tym samym błędnym kole wzajemnych osądów, niezrozumienia i narastającej frustracji.

Idź do oryginalnego materiału