Szczepiła dzieci nieustaloną substancją. Ruszył proces

termedia.pl 2 dni temu
Zdjęcie: 123RF


Przed Sądem Rejonowym w Szczecinku (zachodniopomorskie – przyp. red.) ruszył proces pielęgniarki Ewy B., która odpowiada za narażenie 40 dzieci na niebezpieczeństwo ciężkiego uszczerbku na zdrowiu lub utraty życia. Miała zaszczepić je nieustalonym preparatem w celu uzyskania korzyści majątkowej.



Oskarżona 63-letnia emerytowana już pielęgniarka z Bornego Sulinowa nie przyznaję się do zarzucanych czynów.

Jak wyjaśnia, nigdy nie zdarzyło sie jej zaszczepić dziecka niewłaściwą substancją czy niezgodnie z kalendarzem szczepień. – Szczepienia ochronne wykonywałam od prawie 30 lat – mówiła na rozprawie.

Zarzuty prokuratorskie

Nadzorująca śledztwo prok. Prokuratury Okręgowej w Koszalinie Ewa Dziadczyk oskarżyła Ewę B. o narażenie 40 dzieci na niebezpieczeństwo ciężkiego uszczerbku na zdrowiu lub utraty życia poprzez zaszczepienie ich nieustalonym preparatem.

Kobieta, według ustaleń w śledztwie, pobrała od rodziców dzieci pieniądze za nierefundowaną szczepionkę, ale jej im nie podała. Tym samym wprowadziła rodziców w błąd i wyłudziła od nich łącznie nie mniej niż 16 tys. zł. Proceder miał trwać w latach 2016-2019, gdy oskarżona była pielęgniarką do spraw szczepień ochronnych w jednej ze szczecineckich przychodni.

Ewa B., składając wyjaśnienia w sądzie, zaznaczyła, iż nigdy nie proponowała rodzicom szczepienie dzieci danym preparatem. – Inicjatywa wychodziła od nich. To rodzice do mnie dzwonili, nie ja do nich – mówiła.

Przyznała, iż w przypadku dzieci, o których mowa w akcie oskarżenia, to ich rodzice płacili przy szczepieniu za szczepionkę nierefundowaną, która kupowana była na dwa sposoby – albo u przedstawiciela firmy farmaceutycznej przez przychodnię, albo w aptekach już przez nią.

Z pobranych pieniędzy rozliczała się z lekarką, z którą współpracowała.

Jak tłumaczyła się oskarżona?

Oskarżona odpowiadała na pytania przewodniczącej rozprawie sędzi Katarzyny Brambor-Kwiatkowskiej i stron postępowania.

Wskazała, iż po szczepieniu dzieci dokonywany był wpis do karty szczepień ochronnych i do książeczki zdrowia. Powiedziała, iż robiła to manualnie, mimo iż preparaty miały naklejki, m.in. z numerem serii.

Zaznaczyła przy tym, iż „doktor sukcesywnie wpisywała dane do systemu”.

– Pomyłka we wpisie serii i daty może wynikała z rutyny, nie z mojej złej woli, w żadnym wypadku chęci zaszkodzenia. Mogło się zdarzyć, iż czasem coś przegapiłam z presji czasu, miałam limit czasu w szczepienia. Czasami mogłam źle wpisać numer serii, nie podpisać dokumentu, ale to nie rzutowało na wykonaną pracę – wyjaśniała.

Ewa B. nie pamiętała, czy z apteki za szczepionki brała paragon, była pewna, iż nie brała faktury. Przyznała, iż szukała szczepionek w aptekach poza Szczecinkiem, mimo iż gabinet szczepień mieścił się w budynku z dwoma aptekami. – Kupowałam te z najniższą ceną. To była forma pomocy rodzicom – zapewniała.

Zaprzeczyła, by wyniosła karty szczepień dzieci z przychodni i zabrała je do domu. Nie potrafiła wytłumaczyć, dlaczego firmy farmaceutyczne, od których miały być kupowane szczepionki, zaprzeczają, iż te preparaty sprzedały przychodni w latach objętych aktem oskarżenia. Nie potrafiła wyjaśnić, dlaczego w aptekach wskazanych przez nią jako miejscach zakupu szczepionek nie potwierdzono takiej sprzedaży i to choćby po 2018 r., gdy działał elektroniczny system zapisu wydanych leków z aptek bez względu na to, czy lekarz wydał e-receptę, czy wypisał ją manualnie.

Wzajemne oskarżenia

We wtorek pod przysięgą zeznawała jako świadek współpracująca z oskarżoną lekarka 75-letnia Maria R.-M.

Na większość pytań odpowiadała „nie pamiętam”.

Przyznała, iż nie współpracowała z jedną z firm farmaceutycznych, której szczepionki miały być podane w jej przychodni.

Zaznaczyła, iż nie wie, jak to by mogło się stać. Nie potrafiła wytłumaczyć także, dlaczego w jej przychodni podano ok. 100 dawek preparatu, na który nie zostały wydane recepty.

– Ufałam mojej współpracowniczce – mówiła lekarka.

Kolejny termin rozprawy sąd wyznaczył na 27 maja o godz. 10.00. Przesłuchani będą rodzice pokrzywdzonych dzieci.

Sprawa wyszła na jaw w 2019 r. Jedna z matek zorientowała się, iż koszt szczepienia u pielęgniarki jest niższy niż cena tego preparatu w aptece.

Zwróciła się bezpośrednio do producenta szczepionki, by potwierdził istnienie konkretnej serii i numeru preparatu, który miało przyjąć jej dziecko. Ten poinformował, iż on takiej szczepionki nie wyprodukował.

Inny rodzic podczas wizyty lekarskiej dowiedział się, iż ma źle prowadzoną książeczkę zdrowia dziecka, bo jest w niej np. data szczepienia, a nie ma serii i numeru podanej szczepionki.

Idź do oryginalnego materiału