Prawie jak święta, tylko bez choinki
Rodzinny obiad. Klasyka polskiego życia – rosół, schabowy, ciocia, która zadaje zbyt wiele pytań i wujek, który mówi o polityce, choć nikt go o to nie pytał. Miało być miło. Mieliśmy się spotkać "w końcu wszyscy", pogadać, pośmiać, zobaczyć "jak to młode pokolenie sobie radzi".
No i zobaczyliśmy. A raczej: ja zobaczyłam. I mam wrażenie, iż nikt z obecnych nie zrozumiał, iż właśnie patrzy na ostatnie tchnienie tego pokolenia...
Milczenie pokoleń
Zacznę od tego, co mnie najbardziej uderzyło. Młodzi już nie mówią. Siedzą wpatrzeni w ekrany, odpowiadają monosylabami, unikają kontaktu wzrokowego. Przyszli, bo mama poprosiła, ale duchem są gdzieś zupełnie indziej.
Jakby ten obiad był dla nich chwilą przymusowej deportacji do świata, który w ogóle ich nie obchodzi. I może rzeczywiście nie obchodzi. Nie chcą słuchać opowieści o tym, jak "za naszych czasów się pracowało" i "że teraz to już nikt nie umie trzymać w ręku śrubokręta".
Ale wiecie co? Starsi też nie chcą słuchać. Nie pytają, nie interesują się, nie dopytują, tylko z góry oceniają: iż znowu bez pracy, iż nie chcą mieć dzieci, iż po studiach i dalej na garnuszku rodziców, iż "to pokolenie to same mięczaki", iż tylko "depresje i psychoterapie". Tylko iż nikt nie zapytał: dlaczego oni tacy są?
Nie chcą dzieci, bo nie chcą "powtórki z rozrywki"
Słyszę ciągle, iż "oni nie chcą mieć dzieci". Może nie chcą dlatego, iż widzą, jak wyglądały ich rodziny. Obiad, który zamiast bliskości serwuje chłód emocjonalny w cieniu kotleta.
Relacje, które są bardziej z przyzwyczajenia niż z potrzeby bliskości. Ciągła krytyka, zero zrozumienia, mnóstwo pretensji ubranych w "troskę". Może młodzi nie chcą
powielać tego wzorca.
Patrzę na moją kuzynkę, dwadzieścia kilka lat, inteligentna, wrażliwa dziewczyna. Nikt z dorosłych nie zapytał jej, co robi, czym się interesuje, co ją martwi. Ale wszyscy rzucili się na nią, gdy powiedziała, iż nie planuje dzieci.
"Zmienisz zdanie", "Jeszcze zobaczysz, jak to cię ruszy, jak urodzisz", "Nie myśl
teraz, to przyjdzie samo". A ona tylko się uśmiechała – tym uśmiechem, który jest pancerzem.
I ja widzę, iż ona nie zmieni zdania. Nie dlatego, iż nie może mieć dzieci. Tylko dlatego, iż nie chce ich skazywać na ten sam świat, który ją nauczył chować emocje pod skórę.
Młodzi uciekają w siebie
Wczesne trzydziestki jeszcze próbują coś budować, jeszcze dają się czasem nabrać na "normalność", jeszcze stają przy kuchence i gotują ten cholerny rosół. Ale ci młodsi? Oni już się nie łudzą. Oni już nie chcą brać udziału w całej tej szopce.
Uciekają. W gry, w seriale, w zagraniczne wyjazdy, w samotność. A może raczej: w spokój. W święty święty spokój, którego nigdy nie dostali od nas – rodziców, nauczycieli,
społeczeństwa. Nikt ich nie uczył mówić o emocjach. Uczyliśmy ich tylko spełniać oczekiwania.
I teraz oni nam odpłacają tym samym – tylko w drugą stronę. Znikają. Emocjonalnie, społecznie, fizycznie. Nie zakładają rodzin, nie wchodzą w konflikty, nie chcą brać udziału w grze, do której nikt ich nie zapraszał. Nie wycofują się ze smutku, ale z chłodnej kalkulacji. Bo rozumieją, iż to nie ma sensu.