Monika B. od ponad roku przebywa w areszcie. W tym czasie w jej sprawie toczyło się śledztwo. Postępowanie zostało zainicjowane po zawiadomieniu dyrektorki Uniwersyteckiego Szpitalu Klinicznego Nr 1 w Lublinie, gdzie leczono i diagnozowano córkę kobiety, Julię. Lekarka miała wątpliwości co do pochodzenia wykwitów skórnych na twarzy dziecka.– Zawiadamiająca wskazała, iż obraz kliniczny oraz przebieg choroby małoletniej nie odpowiadał żadnej znanej naukowo i empirycznie jednostce chorobowej, co więcej, morfologia i ewolucja wykwitów skórnych na twarzy dziecka nie miały charakteru naturalnego, a okoliczności ich powstania należało wyjaśnić – poinformowała prok. Jolanta Dębiec.Monika B. miała znęcać się nad swoją córką fizycznie i psychicznie ze szczególnym okrucieństwem; źródło: Policja Lubelska 23 kwietnia 2025 r. Prokuratura Okręgowa w Lublinie skierowała do Sądu Okręgowego w Siedlcach akt oskarżenia przeciwko 45-letniej Monice B. Czytamy w nim, iż od końca lutego 2017 r. do 15 stycznia 2024 r. miała znęcać się fizycznie i psychicznie ze szczególnym okrucieństwem nad dziewczynką.Oskarżona „doprowadzała do kontaktu skóry dziecka w obrębie twarzy i karku z bliżej nieustaloną płynną substancją toksyczną o cechach drażniących/żrących, powodując rozległe zmiany skórne w różnych fazach rozwoju od rumienia i stanów zapalnych poprzez blizny aż do nieodwracalnych ubytków tkanek w wyniku martwicy niezakaźnej, w szczególności ubytek części dolno-brzeżnej prawej małżowiny usznej na granicy obrąbka i płatka usznego”. Z bólu nie jadła i nie piła Julia jest późnym dzieckiem swoich rodziców. Gdy przyszła na świat przez cesarskie cięcie, jej mama miała 35 lat, a tata, 50. Dziewczynka była drobna, ale zdawało się, iż zdrowa jak ryba, bo z dziesięcioma punktami w skali Apgar. W domu w Sięciaszce Drugiej na siostrę czekała dwójka rodzeństwa – starszego o 11 i 14 lat.Niedługo później rozpoczął się kilkuletni horror dziecka. Pierwszym objawem miała być wysoka gorączka i biegunki z krwią – tak przynajmniej twierdziła Monika B. Później twarz dziewczynki zaczęły toczyć rozległe pęcherze, które pękały, tworząc palące rany. Wchłaniały się i pojawiały nowe, nie gojąc się nigdy do końca. Na brodzie pozostały po nich grube bliznowce, na policzkach głębokie, długie szramy – jakby na drodze, którą spływała stróżka cieczy.Rany powstawały trzy, cztery razy w miesiącu. Przez uszkodzoną skórę do krwiobiegu dziewczynki dostał się gronkowiec, co dodatkowo osłabiło pozostający w ciągłym stanie zapalnym organizm. Gdy bąble pojawiały się w jamie ustnej, z bólu nie jadła i nie piła. Wtedy jedynym ratunkiem były kroplówki.Tajemnicza choroba zaczęła atakować także powieki. Bolesne zmiany uniemożliwiały dziewczynce otwieranie oczu. W wyniku martwicy niezakaźnej pojawiły się nieodwracalne ubytki tkanek. Dziewczynka straciła m.in. część prawego ucha.PRZECZYTAJ: Hrubieszów. Śledczy nie mają wątpliwości: ojciec molestował 4-letnią córkę. Jest akt oskarżeniaLekarze rozkładali ręce i polecali konsultacje w klinice w Niemczech. Julia była pod opieką m.in. chirurga, dermatologa, immunologa, logopedy, nefrologa, neurologa, reumatologa i specjalisty od chorób metabolicznych. Przyjmowała antybiotyki, czopki przeciwbólowe, leki od padaczki, sterydy. Buzię musiała zawsze mieć wysmarowaną specjalną maścią. Jako 4-latka miała już za sobą kilka biopsji.Najpierw podejrzewano zapalenie skórno-wielomięśniowe, później rzadkie pęcherzowe oddzielanie się naskórka lub pęcherzycę, ale żadne badania nie były w stanie jednoznacznie wskazać przyczynę cierpienia dziewczynki. Zlecono szczegółową analizę kilkunastu genów, które warunkują wszystkie poznane do tej pory dziedziczne postacie tych chorób.Pieniądze za cierpienie „Ataki” – jak rodzice określali moment pojawiania się nowych poparzeń – sprawiały, iż dziecko piszczało z bólu.– Jak córka ma atak, nie możemy zapalić światła, siedzimy po ciemku, bo w oczy ją razi i boli. Wyłączone jest wszystko, nie może choćby radio grać – mówił ojciec Julii w TVN-ie.Reportaż programu „Uwaga” opowiadał o niezidentyfikowanej chorobie wówczas już 5-latki oraz trudnej sytuacji jej rodziców. Monika B. wcześniej zgłaszała się do lokalnych mediów, by nagłośnić zbiórki pieniędzy. W 2019 r. opisała sytuację swojej rodziny na łamach Radia Biper. Mówiła wtedy, iż szuka funduszy na leczenie córki oraz wyremontowanie starego domu, który odziedziczyli po rodzicach Mariana.Monika B. publikowała w internecie zdjęcia swojej córki i prosiła internautów o pomoc pieniężną na jej leczenieMonika B. zrezygnowała z pracy, by – jak mówiła – opiekować się Julią i szukać dla niej pomocy. Żyli ze świadczeń na dzieci i skromnej renty inwalidzkiej Mariana. Przepuklina kręgosłupa i dyskopatia nie pozwalały mu pracować, choć robił, co mógł, by dorobić. Zadłużenia spłacali wyprzedając skromny majątek. Miesięczne koszty leczenia dziewczynki wynosiły kilka tysięcy złotych. Potrzebne były opatrunki, maści i lekarstwa. Dużą część wydatków pochłaniały koszty dojazdów do specjalistów.Caritas Diecezji Siedleckiej otworzyła specjalne subkonto, na którym zbierane były środki na leczenie i rehabilitację Julii. Na jej rzecz można było przekazać najpierw jeden, później półtora procent podatku. Wolontariusze rozdawali ulotki z informacją o sytuacji dziewczynki i sposobach pomocy. Wielu indywidualnie kupowało rodzinie najpotrzebniejsze rzeczy. Powstał także internetowy bazarek, gdzie chętni niesienia pomocy sprzedawali swoje rzeczy, rękodzieło czy ciasta. Pieniądze ze sprzedaży zasilały konto bankowe rodziny B.Na jednej ze stron internetowych przeznaczonych do gromadzenia funduszy na cele charytatywne, od 14 października 2020 r. na rzecz Julii wpłaciło 5397 osób. Zbiórka została zamknięta 1 lipca 2021 r. z kwotą 208 tys. 606 zł. Fundacja, do której należy platforma, zapewniała, iż „zrzutka” została zweryfikowana na podstawie wiarygodnej dokumentacji medycznej. „Dotychczasowe wydatkowanie środków było przeznaczone na opiekę medyczną” – poinformowali.Chora z bólu W sieci Monika B. szczegółowo i nad wyraz plastycznie opisywała stan swojej córki. Pisała o jednostronnym niedosłuchu, problemach z układem moczowym, autyzmie, o ranach przyklejających się do ubrań, zakrwawionej pościeli.„Kolejny płat skóry odchodzi z jej pięknej twarzy, a ja nie posiadam sensu w byciu mamą, bo nie potrafię tego zatrzymać” – relacjonowała. Wiele było też o niej samej – o tym, jak co noc biegnie do Julii, gdy ta rozpaczliwie krzyczy z bólu, o heroicznej walce o jej zdrowie i opiece przez 24 godziny na dobę. Pod swoim „selfie” napisała, iż tak właśnie wygląda mama chorej córki, która nie śpi.„Kilometry bandaży, litry maści, kilogramy opatrunków. Rany owijamy bandażami, które muszą być zmieniane kilka razy dziennie. Były czasy, iż Julka tylko płakała, teraz płacze i odchodzi od zmysłów, wyrzucając swoje emocje gdzie się da” – opisywała podkreślając, iż ból fizyczny jej dziecka, dla niej jest równie silnym cierpieniem psychicznym. Ubolewała też nad niemożliwością przytulenia córki, bo – jak opowiadała na łamach portalu Łuków24 – „boli ją każdy, choćby delikatny dotyk”. W wywiadzie z łzami w oczach mówiła, iż boi się, iż obejmując ją, zrobi jej krzywdę i sprawi jeszcze więcej cierpienia.PRZECZYTAJ TEŻ: Szok. Matka wykorzystywała swojego syna i sprzedawała filmy w sieciW swoich internetowych wpisach narzekała też o rzekome obarczanie ją winą za stan zdrowia córki oraz brak wyrozumiałości ze strony społeczeństwa. „Widzą okaleczone dziecko i nie szczędzą mi okropnych słów, ponieważ nie rozumieją, iż taka jest choroba mojego dziecka” – pisała i apelowała, by każda mama była specjalnie chroniona, bo jest superbohaterką. „Ja nie mam jak uchronić własnej córki przed cierpieniem” – broniła się.Wspominała też o swojej bezradności i pękającym sercu, gdy Julia pyta: „mamusiu, kiedy przestanie mnie boleć?”. Dziewczynka wstydziła się swojego wyglądu. Obawiała się wyśmiania, ludzkich spojrzeń i pytań. Płakała, gdy wiedziała, iż znów muszą ruszać w Polskę, po kolejne diagnozy i bolesne badania.W 2020 r. po konsultacjach w poradni psychologiczno-pedagogicznej, uznano, iż Julia przejawia opóźnianie w rozwoju psychoruchowym i nie będzie mogła pójść jeszcze do szkoły. Zdaniem matki, jej wciąż moczyła się w nocy. Indywidualny tok nauczania i trwająca pandemia COVID nie pomagały w tęsknocie 5-latki za rówieśnikami. Dziecko musiało unikać kontaktów z innymi, bo – jak tłumaczyła dziennikarzom TVN-u jej Monika B. – „jak gdzieś pojedzie, to albo pojawia się jej coś na buzi, albo pojawia się infekcja, która przeradza się w chorobę. Mamy unikać kontaktów, tym bardziej w pandemii”. Dziewczynka czas spędzała głównie z Moniką B. W tym czasie ojciec próbował łatać rodzinny budżet.Objawy, których nie było Gdy w lutym 2024 r. pod parterowym domem w Sięciaszce Drugiej zaparkowało kilka radiowozów, Marian był przekonany, iż to pomyłka. Gdy funkcjonariusze wyprowadzili jego zakutą w kajdanki żonę, poczuł, iż osuwa się na ziemię. Potrzebował pilnej pomocy medycznej. Długo nie wierzył, iż to Monika jest przyczyną schorzeń ich córki. Julia bezgranicznie jej ufała i kochała. Tak jak on. Widział, iż córka nie boi się matki i nie patrzy na nią jak na oprawcę, wręcz szukała w jej ramionach ukojenia w cierpieniu. Jednak większość dnia nie było go z rodziną, nie wiedział więc, czy oprócz przepisanych maści, kobieta nie aplikuje na skórę dziewczynki czegoś „od siebie”.Medycy już wcześniej podejrzewali, iż przyczyna wykwitów skórnych dziecka nie ma charakteru naturalnego. Sposobom wykonywania władzy rodzicielskiej przyglądał się sąd opiekuńczy. Blisko półtora roku przed zatrzymaniem Moniki B., rodzice Julii zostali wezwani na przesłuchania do łukowskiej prokuratury. W tym czasie dziewczynka była badana przez psychologa. Po pierwszych próbach ustalenia przez wymiar sprawiedliwości, co dzieje się za zamkniętymi drzwiami rodziny B., Julia musiała jeszcze dużo wycierpieć, zanim została odłączona od matki.Po jej zatrzymaniu pytała o nią i czekała na jej powrót. Jednak Monika B. nie wróciła po 48 godzinach, jak zakładali jej bliscy. Decyzją sądu została umieszczona w zakładzie karnym na trzy miesiące. Środek zapobiegawczy jest regularnie przedłużany do dziś. W tym czasie twarz Julii zagoiła się, rany zabliźniały. Jej stan uległ znacznej poprawie także w kwestii rozwoju. Dziecko prawidłowo rozwija się poznawczo i w końcu ma kontakt z rówieśnikami, bo uczęszcza do szkoły.Monika B. nie przyznaje się do zarzucanych jej czynów; źródło: Policja LubelskaJak ustalono w toku postępowania zmiany występujące u dziewczynki, do których miała doprowadzić Monika B., mają charakter urazowy i wskazywały na zewnątrzpochodną przyczynę wygenerowaną zachowaniem człowieka. Biegli z różnych gałęzi medycyny zwrócili uwagę na intencjonalne oddziaływanie na skórę substancji drażniącej, bo miejsca te przybierały formy geometryczne – kwadratów i prostokątów. Co więcej, zmiany występowały praktycznie tylko w jednej okolicy ciała. Specjaliści wykluczyli również wystąpienie u pokrzywdzonej wszystkich znanych światowej nauce i praktyce lekarskiej chorób skóry. Wykazali także, iż Julia nie wykazuje żadnych cech niepełnosprawności intelektualnej, przejawów autyzmu czy choćby padaczki, co latami było sugerowane i diagnozowane przez jej matkę.Ze szczególnym okrucieństwemLubelska prokuratura oceniła, iż Monika B. spowodowała u swojej córki ciężki uszczerbek na zdrowiu w postaci trwałego zeszpecenia ciała i zaburzającego normalne społeczne funkcjonowanie, w tym spełnianie adekwatnych do kolejnych etapów życia. Za szczególne okrucieństwo uznano też przedstawianie przed służbą zdrowia i organami ochrony prawnej mechaniczne uszkodzenia ciała dziecka za zmiany chorobowe. Grozi jej do 20 lat więzienia. Nie przyznała się do popełnienia zarzucanego jej czynu. Jej proces najprawdopodobniej rozpocznie się w tym roku.Biegli uznali, iż Monika B. jest w pełni poczytalna. Jednak w ocenie psychiatrów wykazuje zaburzenia osobowości w postaci zaburzeń pozorowanych, czyli zespołu Münchhausena z przeniesienia. Zaburzenia to polega na celowym wprowadzaniu przez opiekuna objawów choroby u dziecka lub innej osoby pod jej opieką, aby wzbudzić współczucie i uwagę ze strony otoczenia, a także uzyskać z tego tytułu korzyści m.in. finansowe.Julia w lutym skończyła 10 lat. Na jej skórze nie stwierdzono nowych zmian skórnych. Opiekuje się nią tata i pełnoletnie rodzeństwo. Władza rodzicielska matki została sądownie zawieszona. W internecie widnieje zbiórka pieniędzy na rzecz pomocy Julce i jej 60-letniemu ojcu, który utrzymuje się jedynie z prac dorywczych, a zarobione pieniądze w całości przeznacza na utrzymanie siebie i córki. Zbiórka ta nie jest jednak tak popularna, jak te, które prowadziła Monika B.