Mylą bezstresowe wychowanie z brakiem granic. Tak rodzice tworzą nieodporne pokolenie

mamadu.pl 8 godzin temu
Coraz częściej wychowujemy dzieci tak, by nie musiały mierzyć się z trudnymi emocjami. Chronimy je przed porażkami, frustracją i bezsilnością, wierząc, iż to oznaka troski. Ale takie podejście może bardziej szkodzić niż pomagać – zwłaszcza wtedy, gdy dziecko wkracza w dorosły świat, który nie działa według zasad "bezstresowego wychowania".


Wychowujemy, ale przesadzamy


W dzisiejszym świecie coraz częściej można spotkać głosy, które krytycznie oceniają współczesne wychowanie dzieci. Rodzicom zarzuca się, iż za bardzo biorą sobie do serca bezstresowe wychowanie. Matki same często przyznają, iż część z nich ma ogromny problem z byciem nadopiekuńczymi. Wszyscy staramy się uczyć dzieci o emocjach, ale przez cały czas w głębi serca chcemy, by tych negatywnych było jak najmniej i chcemy im usuwać największe i najtrudniejsze kłody spod nóg.

O tym jest jeden z wpisów w portalu Threads, który szczególnie przyciągnął moją uwagę. Użytkownik o nicku mindset_diler celnie podsumowuje problem, o którym wielu z nas woli nie myśleć: "'Bezstresowe wychowanie? A potem taki bezstresowy nastolatek potrafi skatować kolegę. Bo życie też nie jest bezstresowe'. Wychowujemy dzieci tak, żeby nigdy nie płakały. Żeby wszystko rozumieć. Tłumaczyć. Przepraszać, iż w ogóle stawiamy granice. A potem... Taki młody człowiek trafia na prawdziwy świat. Gdzie nikt go nie pyta o emocje. Gdzie nie ma czułych rozmów. Gdzie nie dostaje tego, co chce.

I nie umie sobie z tym poradzić. Bo nikt go nie nauczył, iż frustracja to część życia".

Wychowujemy dzieci najlepiej, jak potrafimy. Ale może właśnie w tym "najlepiej" kryje się problem. Bo dziś rodzic coraz częściej staje się "menedżerem" emocji swojego dziecka – uprzedza stres, wyprzedza porażki, tłumaczy świat, zanim dziecko samo zada pytanie. Brzmi troskliwie, ale czy na pewno mądrze?

Muszą doświadczać różnych emocji


Dzieci, którym usuwamy wszystkie kłody spod nóg, nie uczą się, jak się z tymi kłodami zmierzyć. Gdy każde "nie" zamieniamy na "porozmawiajmy o tym", dziecko nie uczy się granic, tylko ich unika. A kiedy w każdej porażce widzimy zagrożenie dla ich samooceny, odbieramy im szansę na poznanie, czym jest siła.

Tak, rozmawiamy z dziećmi o emocjach. Ale często tylko o tych pozytywnych. Szczęście? Proszę bardzo. Radość? Super! Duma? Oczywiście. A smutek? A złość? A wstyd? Te próbujemy wygładzić, zneutralizować. Efekt? Młody człowiek trafia w świat, który nie jest stworzony pod niego. Gdzie nauczyciel nie zawsze chwali i docenia, a szef nie pogłaszcze po głowie za źle zrobiony projekt. I wtedy – zamiast zmierzyć się z frustracją – młody człowiek sięga po agresję. Albo się załamuje.

Nie da się wychować odpornego psychicznie dziecka, jeżeli nigdy nie pozwolimy mu poczuć smutku, bezsilności czy rozczarowania. Trzeba dać mu przestrzeń do przeżycia trudnych emocji. Zamiast je "ratować", bądźmy obok. To nie jest apel o powrót do zimnego wychowania i braku czułości. Wręcz przeciwnie – dzieci potrzebują miłości, ale także jasnego stawiania granic i pokazywania, iż są częścią większego systemu, a nie pępkiem świata. Potrzebują rozmów, ale też ciszy po porażce. Potrzebują tłumaczeń, ale i czasami usłyszeć "nie, bo nie".

W świecie, który nieustannie się zmienia, jedno pozostaje pewne – nasze dzieci będą musiały umieć się w nim odnaleźć. I albo przygotujemy je na ten świat, albo stworzymy złudne bańki, które kiedyś pękną z hukiem. Warto więc pokazywać dziecku cały świat i uczyć, iż frustracja, złość i bezsilność to też część życia, których nie da się uniknąć.

Idź do oryginalnego materiału