Masz auto, to odkładaj kasę! Rząd szykuje (drogą) rewolucję w badaniach technicznych

dadhero.pl 5 godzin temu
98 złotych – tyle od ponad 20 lat trzeba zapłacić za badanie techniczne auta. Ta przyjemna stawka już niedługo wzrośnie i to znacząco. Ale to niejedyna zła wiadomość. Przy okazji podwyżki rząd postanowił też zmienić procedury przeglądów. Najboleśniej odczują to właściciele diesli i aut z napędem na cztery koła.


Przez ostatnie 20 lat kierowcy przeżyli wiele podwyżek. Wzrosły ceny aut, paliwa, ubezpieczenia, no i mandaty. Ale jedna rzecz się nie zmieniała – wysokość opłaty za obowiązkowe badanie techniczne. niedługo ten "ostatni bastion" też jednak upadnie. Jak informuje RMF FM, minister infrastruktury ma już gotowy projekt ustawy wprowadzającej nowe opłaty za badanie techniczne. Kwota ma wzrosnąć o 30 proc., co oznacza, iż zamiast 98 zł, będziemy musieli płacić około 130 zł.

Napęd 4x4 – wyższa cena badania


Ta stawka nie dotyczy oczywiście właścicieli aut zasilanych gazem. Oni już dziś za badanie płacą 162 zł. Po zmianie przepisów będą musieli zostawiać u diagnosty ponad 200 zł. Ale nie tylko oni. Ministerstwo Infrastruktury chce, by znacznie wyższą stawkę płacili też właściciele samochodów z napędem na cztery koła. Resort tłumaczy, iż sprawdzenie stanu technicznego takiego auta jest bardziej skomplikowane, a zatem diagności powinni dostawać za nie więcej pieniędzy, tak samo jak za sprawdzenie samochodu z instalacją gazową.

Nowa stawka za badanie ma zacząć obowiązywać już w przyszłym roku. I nie będzie tak, iż nie zmieni się przez najbliższe 20 lat. Przygotowana ustawa przewiduje bowiem uzależnienie wysokości tej opłaty od wysokości średniego wynagrodzenia. A to oznacza, iż co roku na stacjach diagnostycznych będziemy płacić inną kwotę. Wyższą, rzecz jasna.

Nie dość, iż drożej, to jeszcze trudniej


Podwyżka to nie wszystko. Nowe przepisy sprawią, iż kontrole będą bardziej szczegółowe, a to oznacza, iż więcej aut nie przejdzie badania. Przykre niespodzianki mogą czekać zwłaszcza właścicieli diesli. Według nowych zasad podczas kontroli diagności nie będą już badać spalin przy pomocy dymomierzy, tylko będą używać liczników cząstek stałych. Te urządzenia gwałtownie wykryją, iż auto silnikiem ma wadliwy lub wręcz wycięty filtr DPF. I kierowca nie dostanie pieczątki w dowodzie, dostanie za to polecenie usunięcia tej usterki. A to nie są tanie rzeczy. Montaż takiego filtra to minimum 2000 zł.

Szykowana nowelizacja wprowadza też kary dla zapominalskich. Dziś kierowca, który przyjedzie zrobić przegląd po terminie, nie płaci diagnoście dodatkowych pieniędzy. Ryzykuje więc jedynie mandat, jeżeli podczas kontroli drogowej policjant odkryje, iż auto nie ma badań. Ministerstwo Infrastruktury postanowiło jednak zadbać o to, by kierowcy lepiej pamiętali o swoich obowiązkach i wprowadzi karne opłaty za badanie techniczne po terminie.

Zapominalski płaci podwójnie


Ci, którzy spóźnią się do siedmiu dni, zapłacą podwójną stawkę, czyli jeżeli przegląd będzie kosztował 130 zł, to zapominalscy będą musieli wyjąć z portfela 260 zł. Więcej niż tydzień poślizgu oznaczać będzie potrójną stawkę. A ci, którzy pojadą na badanie trzy miesiące po terminie, będą musieli zapłacić jak za cztery badania. Kwoty robią wrażenie i na pewno wielu kierowcom poprawią pamięć.

W planowanych przepisach niełatwo znaleźć coś, co kierowcy mogliby uznać za dobrą wiadomość. Jedynym wyjątkiem jest wprowadzenie obowiązku fotografowania auta. Diagnosta będzie musiał zrobić pięć zdjęć pojazdu, w tym licznika z wyraźnym przebiegiem samochodu. Według autorów ustawy umieszczanie tych zdjęć w bazie stacji diagnostycznych ma zapobiegać procederowi cofania liczników. jeżeli to się rzeczywiście sprawdzi i oszuści nie znajdą jakiegoś nowego sposobu, to można mieć nadzieję, iż w przyszłości nie będzie już można kupić używanego auta, które przejechało znacznie więcej kilometrów, niż wskazuje licznik.

Źródło: dziennik.pl


Idź do oryginalnego materiału