**Dziennik osobisty**
Twoja mama wyjeżdża na cały miesiąc? To ja jadę do swojej – żona stała już z walizką w ręku.
Miała plan. Prosty jak dziecięce marzenie: wakacje z mężem nad morzem. Wojtek obiecał – w tym roku na pewno jedziemy. Bilety kupione, pokój w hotelu zarezerwowany, walizki prawie spakowane…
– Kasia, przepraszam – Wojtek nie podniósł wzroku znad telefonu. – W pracy armagedon. Odwołujemy wszystko.
Serce ukłuło. Nie zaskoczeniem, ale zwykłym rozczarowaniem. Po latach małżeństwa Kasia już przywykła: jego plany zawsze były ważniejsze.
– Nic się nie stało – połknęła urazę. – To chociaż odpocznę w domu. Książki poczytam, na balkonie posiedzę.
Pierwszy raz od lat – cisza w domu! Kawka bez pośpiechu, ulubiony kryminał, zachód słońca za oknem. Los chyba zesłał jej prezent.
Ale los lubi czarny humor.
– Mama dzwoniła – Wojtek promieniał. – Sanatorium odwołała. Po co wydawać, skoro ty jesteś wolna? Przy okazji mnie odwiedzi.
Halina Kazimierzówna. Kobieta z żelazną wolą i przekonaniem, iż świat istnieje, by jej służyć.
– Miesiąc? – głos Kasi zadrżał.
– No tak! Super, nie? – Wojtek uśmiechał się jak dziecko z lodem w garści.
A Kasia nagle zobaczyła swoje wymarzone wakacje: dni w kuchni, niekończące się „przynieś–podaj”, rozkazujący ton teściowej i zero prawa do własnego zdania we własnym domu.
– Jasne, świetnie – skinęła głową.
Trzy dni później Halina Kazimierzówna wtargnęła do ich mieszkania jak czołg na okupowane terytorium.
– Kasia, czemu cukier nie w tej puszce? – pierwsze słowa po „dzień dobry”.
– Mamo, wejdź, siadaj – Wojtek krzątał się wokół.
A Kasia zrozumiała: jej urlop zmieni się w miesięczną zmianę kelnerki.
– Zrobisz barszcz? – Teściowa rozsiadła się w fotelu jak na tronie. – Tylko niezbyt kwaśny. I mięso dobrze ugotowane.
Kasia w milczeniu weszła do kuchni.
**Nowe porządki**
Halina Kazimierzówna urządziła się jak dowódca na podbitym terenie. Pierwszego wieczora było jasne: urlop Kasi przepadł.
– Kasia, gdzie macie normalne garnki? – teściowa grzebała w szafkach. – Te są za małe. I czemu przyprawy nie po alfabecie?
Kasia w milczeniu przestawiała słoiki. We własnej kuchni stała się nagle gościem.
– Mamo, nie zawracaj głowy – Wojtek przewijał wiadomości. – Kasia wszystko załatwi.
No tak. Kasia załatwi. Jak zawsze.
Pod koniec tygodnia jej dzień wyglądał tak: pobudka o siódmej, śniadanie dla teściowej (nie tłuste, nie słone, nie ostre), sprzątanie, obiad, podwieczorek, kolacja, zmywanie. I tak w kółko.
– Jakaś taka ospała jesteś – zauważył Wojtek. – Może witaminy?
Witaminy? Nie potrzebowała witaminy C, ale witaminy „Moje życie”.
**Balkon – ostatnia twierdza**
Jedyną ucieczką był balkon. Tu mogła oddychać. Patrzeć w niebo. Myśleć.
– Kasia! – głos teściowej przeciął ciszę. – Gdzie jesteś? Herbaty mi nalej!
– Już idę! – odparła automatycznie.
Ale nogi nie ruszały się. W głowie kołatała myśl: „A może nie iść?”
Tak zuchwała, iż aż dech zaparło.
– Kasia! Nie słyszysz?!
– Słyszę – cicho powiedziała do pustego balkonu. – Doskonale słyszę.
Ale i tak poszła zaparzyć herbatę.
**Punkt wrzenia**
– Kasia – Halina Kazimierzówna siedziała w salonie jak sędzia. – Jakaś taka nieHalina Kazimierzówna odezwała się po raz ostatni, a Kasia odebrała tę lekcję jak przypomnienie, iż czasem najlepszą rewolucją jest po prostu zamknięcie za sobą drzwi.