W tym roku lato raczej deszczowe niż plażowe. I dobrze – pomyślałam. Bo dzięki temu grzyby wyszły szybciej niż zwykle. Pamiętam, iż w dzieciństwie pod koniec sierpnia prawie nie wychodziliśmy z lasu. U nas w domu to był rytuał: niedzielna jajecznica na kurkach, potem słoiki z sosem, a babcia zawsze suszyła borowiki na sznurkach nad żeliwnym piecykiem.
Więc kiedy tylko usłyszałam od ciotki, iż pojawiły się pierwsze okazy, postanowiłam zabrać moją 14-letnią córkę na babski wypad do lasu. Miało być sentymentalnie. Mała wyprawa w przeszłość – dla mnie, a może i dla niej.
W końcu już jako taki mały brzdąc chodziła ze swoimi dziadkami, moimi rodzicami, do lasu. Wtedy jeszcze grzybków nie jadła, wiadomo, za mała była, ale same wyprawy były przecież takie magiczne. Liczyłam, iż coś w niej kliknie. Że przypomni sobie, jak nosiła koszyk, jak biegała po mchu...
Grzyb? Jaki grzyb? Poczekaj, sprawdzę w telefonie
Las pachniał mokrym mchem, powietrze było cudowne. Szłyśmy we dwie – ja z nożykiem i płócienną torbą, ona z rękami w kieszeniach bluzy. I nagle są. Kurki! Przepiękne, pomarańczowe, świeżutkie. Zatrzymałam się, ucieszona, pochyliłam, a moja córka...
Sięgnęła do kieszeni, wyjęła telefon, zrobiła zdjęcie i powiedziała:
– Poczekaj, wyślę do ChataGPT. Sprawdzę, czy to jadalne.
Zamurowało mnie.
– Kurka. To kurka. Dziecko drogie – wykrztusiłam w szoku.
Ale ona tylko wzruszyła ramionami.
– No nie jestem pewna. Wiesz, są różne żółte. Nie chcę czegoś pomylić.
Technologia 1:0 Las
I ja wszystko rozumiem – ostrożność, odpowiedzialność, świadomość, iż są grzyby trujące. Ale... to była kurka. Ta sama, którą w ubiegłe wakacje jadła w jajecznicy u babci. To te same kurki, które wrzucam co roku do makaronu z ricottą. I nagle nie wie, jak wyglądają?
Zrobiło mi się przykro. Bo zrozumiałam, iż dla niej to nie wyprawa, nie wspomnienie, nie rytuał rodzinny. Tylko zadanie. Zlecenie do weryfikacji. Do potwierdzenia przez aplikację.
To pokolenie wyginie. Od algorytmu, nie od muchomora
I może przesadzam. Może to tylko jeden telefon, jedno zdjęcie i jedno zapomniane wspomnienie. Ale coś we mnie pękło. Bo jeżeli moje dziecko nie odróżnia kurki od, nie wiem, liścia klonu, to znaczy, iż gdzieś coś przegapiłam. Że technologia wygrała z tym, co chciałam przekazać.
Tak, jestem z pokolenia „zbieraj, a nie googluj”. I nie, nie twierdzę, iż kiedyś było lepiej. Ale trochę bardziej prawdziwie. Więcej się czuło, mniej sprawdzało. A dziś? Las jest tłem do story na Instagramie, a kurki muszą dostać zatwierdzenie z internetu, zanim trafią do koszyka.
I tak – zjadła potem tę jajecznicę. Ale to już nie było to samo.
Zobacz także: Naleśnik dowodem, iż to pokolenie wyginie. Zachowanie 7-latka przy śniadaniu obnażyło prawdę