Utracony kierunek

ifrancja.fr 1 dzień temu

Paryski nie-co-dziennik

Kamienny most w parku Buttes-Chaumont w 19. dzielnicy Paryża to miejsce kilkuset samobójstw. Nie ma oficjalnej nazwy, a od końca XIX wieku nazywany jest mostem samobójców. Cóż za piękny horyzont, żeby umrzeć! – czytam w archiwalnej gazetce. I dalej: W ostatnim miesiącu 29 ludzi zakończyło tu życie. Jak trzeba być złym na swoje życie, aby je śmiertelnie przedawkować skokiem w środek tak pięknego Edenu z widokiem na niewielkie jezioro, po którym paradują łabędzie w majestatycznym przebraniu.

Przy okazji zbliżającego się dnia Wszystkich Świętych usiadłem pod łukiem legendarnego mostu z tomem wykładów „Na linach życia” Gilles’a Deleuze’a, wydanym z okazji 100. rocznicy urodzin jednego z ostatnich wielkich filozofów. I on zginął śmiercią samobójczą, tyle iż dwie dzielnice bliżej, w 17, gdzie 4 listopada 30 lat temu wyskoczył z okna swego apartamentu przy alei Niel 84. Wcześniej próbował ożywić zamierającą filozofię nienadążającą już za nauką swymi „doktrynami logicznej kalkulacji odzwierciedlania rzeczywistości”. Jego odnowa „umiłowania mądrości” miała polegać nie na legitymizowaniu nauki, ale jedynie na sztuce kreowania koncepcji, idei, pojęć, bo… Czymże byłoby myślenie, jeżeli ostatecznie nie można byłoby go mierzyć chaosem?

O Deleuzie nie zapomniano, choć zapomniano o wszystkich nieszczęśnikach spod tego mostu, co to zabili w sobie czas, by urodzić wieczność. Człowiek, mawiał inny wielki filozof, jest „bytem ku śmierci”, która jest istotną częścią naszego życia, bo chociaż je kończy, to i współokreśla naszą egzystencję. Uścisk życia jest równie silny jak uścisk śmierci – pisała poetka Jane Hirshfield. – Śmierć jest żarłoczna, połyka wszystko co żywe./Życie jest żarłoczne, połyka wszystko co martwe./Żadne się nie nasyci, żadne nie napełni.

Według Światowej Organizacji Zdrowia co roku 800 tys. ludzi ginie śmiercią samobójczą; te dane i tak są zaniżone, bo w wielu kulturach i religiach samobójstwo jest potępiane, bywa więc ukrywane przez bliskich tych osób, które je popełniły. A typologia samobójstw jest bogata: egoistyczne, altruistyczne, anomiczne, fatalistyczne, prawdziwe, rzekome, demonstracyjne… Są suicydolodzy nazywający samobójstwo „wolną śmiercią” – jakby nawiązywali do starożytnych cyników, dla których było najwyższym aktem wolności wywyższającym człowieka nad bóstwa skazane na niewolę nieśmiertelności. Podziwiano odwagę cyników. Zjeżdżano z daleka, aby być świadkiem ich ostatnich chwil. – Szukacie drogi do wolności? Znajdziecie ją w każdej żyle swojego ciała – rzucali gapiom zuchwałego spektaklu, jaki robili ze swej śmierci.

Przy tym „moście samobójców” też zdarzali się świadkowie śmiertelnych skoków w wieczność. I dziś każdego dnia dwudziestu kilku Francuzów umiera śmiercią samobójczą, a co kilka minut któryś próbuje. Odratowani twierdzą, iż myśli samobójcze przychodziły znienacka, były czymś z zewnątrz, iż nie mieli kontroli nad ich pojawieniem się i intensywnością. Według Erwina Ringela, założyciela pierwszego w Europie ośrodka prewencji samobójstw, niemal każdy z nas choć raz w życiu pomyślał o samobójstwie. Emil Cioran twierdził nawet, iż sama myśl, iż można się zabić, pozwala żyć.

Cały kosmos chce popełnić samobójstwo, to znaczy chce wycofać się z istnienia w nicość, ale nie może, bo jest skazany na istnienie – pisał Sartre. Ale nie ludzie. Śmierć i życie kilkorga znanych samobójców były już tematem Nie-co-dziennika: malarzy, aktorek, poety, premiera, królowej music-hallu… Malarze to Nicolas de Staël i Jules Pascin. Zmarły 70 lat temu de Staël był postacią tragiczną. Alchemik śmierci, co w złamanej bieli, na granicy pustki, szukał harmonii. Był osobną planetą, człowiekiem, dla którego świat to tylko wabik, pretekst do uprawiania sztuki. Rzucił się z dachu swej pracowni, nie kończąc „Koncertu”, ostatniego dzieła swego krótkiego życia. Pascin – król życia. Uwielbiał kobiety, libacje; utracjusz. Gardził bogactwem i zaszczytami. ale za maską hulaki i rozpustnika ukrywał twarz człowieka cierpiącego. Powiesił się na klamce od drzwi swej pracowni.

Aktorki to Romy Schneider i Jean Seberg. Zjawiskowa Romy o hipnotycznym spojrzeniu po burzliwym związku z Delonem podcięła sobie żyły i… odratowana, kilkanaście lat później śmiertelnie przedawkowała środki nasenne zmieszane z alkoholem. A filigranowa, łobuzerska Seberg była muzą Nowej Fali po zagraniu w filmie „Do utraty tchu” Godarda. Zażyła dawkę barbituranów i… została pochowana na cmentarzu Montparnasse.

Poeta Maciej Niemiec opowiadał w Nie-co-dzienniku o „truciźnie” Paryża, o wydawcy, który powiesił się na drzewie koło Bastylii; sam też to zrobił, a jego prochy umieszczono w kolumbarium cmentarza Père-Lachaise. Wspomniany premier Francji to Pierre Bérégovoy (za Mitterranda), zastrzelił się z broni swego ochroniarza. Natomiast królową music-hallu była uwielbiana Dalida. Wszystko miała: urodę antycznej piękności, pieniądze, przyjaciół, kochanków, no i to fatum, które pewnej nocy się dopełniło. Wybaczcie mi, życie jest dla mnie nie do zniesienia – napisała i połknęła kilkadziesiąt pigułek nasennych, popijając whisky. Leży na cmentarzu Montmartre, niedaleko, bo w 18.; może wracając z tego parku zapalę jej znicz za wyśpiewane przez nią: parole, parole, parole…

Słowa. Pisane, wypowiadane, szeptane. Te Deleuze’a mówią, iż to organizmy umierają, nie życie; a Seneki – iż gdzie spojrzysz, kres. Widzisz urwistą górę? Z niej spadniesz w wolność. Widzisz morze, rzekę, studnię? Na ich dnie czeka wolność. Widzisz gałąź bezlistną, uwiędłą w słońcu? Z niej zwisa wolność. Każda żyła w twoim ciele to miejsce ucieczki z niewoli życia. Kropka.
Kropka? Nie! Nie, nie i nie – trzy kropki i to boldem extra proszę…

Leszek Turkiewicz

Idź do oryginalnego materiału