Turcja zakazała cesarek. W Polsce taka decyzja byłaby fatalna, zwłaszcza przez ten jeden fakt

natemat.pl 23 godzin temu
"Kobiety powinny rodzić naturalnie i mieć co najmniej troje dzieci" – mówi Recep Tayyip Erdoğan, prezydent Turcji. Ogłosił rok 2025 "rokiem rodziny" i przy okazji zabronił, choćby w prywatnych klinikach cesarek na życzenie. Połowa Polek właśnie taki poród wybiera. Nic dziwnego. Umówiona wcześniej cesarka to w wielu szpitalach jedyna gwarancja, iż kobieta nie narazi się na biblijne "w bólach rodzić będziesz". Polki mają zapewnione znieczulenie przy porodzie na życzenie, ale w teorii. W praktyce w wielu szpitalach wciąż jest to fikcja.


Jaki kraj ma najwięcej cesarek na świecie? Pewny jest tylko ranking OECD, w którym pod uwagę jest branych 38 państw – tych wysoko rozwiniętych i demokratycznych.

Turcja zajmuje w nim pierwsze miejsce na podium. Na tysiąc porodów, prawie 600 zakończonych jest cesarskim cięciem. Prezydent Erdoğan właśnie postanowił to ukrócić. Choć Turcja tak bardzo chciała zerwać z wizerunkiem kraju, w których kobiety padają ofiarami przemocy, iż aż doprowadziła do tego, iż unijna ustawa przeciw przemocy w rodzinie i domowej, została podpisana w Stambule, to wygląda na to, iż przemoc wobec kobiet wprowadza właśnie na porodówki.

A jak jest w Polsce?


Oficjalnie cięć cesarskich "na życzenie" nie ma, a jedynie ze wskazań medycznych, ale prawda jest taka, iż kobiety bardzo często umawiają się na takie porody – zarówno w państwowych, jak i prywatnych szpitalach.

Statystyki mówią, iż cesarką kończy się prawie połowa porodów w Polsce (dane wahają się zależnie od roku, między 45–50 proc.). To bardzo dużo, przynajmniej w zestawieniu z zaleceniami WHO, które sugerują, iż idealnie by było, gdyby maksymalnie 15 proc. porodów kończyło się w taki sposób.

Neonatolodzy, czyli lekarze zajmujący się noworodkami i ginekolodzy-położnicy, od lat wymieniają powody, dla których poród siłami natury, a nie ten zakończony cesarką, jest korzystniejszy dla zdrowia dziecka i kobiety. Oto kilka najważniejszych:

Dziecko przechodząc przez kanał rodny styka się z florą bakteryjną mamy, dzięki czemu ma silniejszego mikrobiom, a więc i lepszą odporność.

Ma kontakt z matką od razu po porodzie, czyli tzw. skóra do skóry. Po cesarce dziecko zwykle jest oddzielane od matki, zabierane na dobę na inny oddział.


Prawda jest jednak taka, iż dzieci urodzone przez cesarkę lekarz czy położna daje mamie do przytulenia, choć na chwilę, by zapewnić kontakt "skóra do skóry". A jeżeli chodzi o mikrobiom, wiele krajów, np. skandynawskich, znalazło na to sposób – wystarczy pobrać wymaz z kanału rodnego matki, co trwa kilka sekund i nie boli, i przenieść te bakterie na dziecko.

Karmienie piersią dziecka jest opóźnione, więc kobieta może mieć problem z laktacją.


Dziś jednak kobiety po cesarce odciągają pokarm, dzięki temu laktacja nie będzie zatrzymana i gdy dziecko dołączy do matki, będzie miała odpowiednią ilość pokarmu.

Cesarskie cięcie to poważna operacja, a wiadomo, każdy taki zabieg to ryzyko, iż coś pójdzie nie tak. Kobieta może dostać krwotoku, mieć pooperacyjne zrosty w brzuchu i inne problemy.


Jednak argument związany z tym, iż po cesarce dziecko jest oddzielone od matki, a także z tym, iż cięcie cesarskie to poważna operacja, to czysto medyczne, naukowe, pozbawione empatii i holistycznego podejścia do sprawy. Nie bierze pod uwagę psychiki kobiety.

A kobieta, która przez całą ciążę boi się porodu, nie jest pewna, czy dostanie znieczulenie, naraża się na większe ryzyko depresji poporodowej. Poza tym jej zły stan psychiczny na wpływ na płód, a potem na urodzone już dziecko. Badania naukowców z Uniwersytetu Medycznego we Wrocławiu, odkryli właśnie, iż emocje matki, która karmi piersią, totalnie zmieniają skład mleka i wpływają na dziecko.

Znieczulenie do porodu zminimalizowałoby ryzyko, iż będzie on dla kobiety wielką traumą. A przy okazji mogłoby niejedną kobietę zachęcić do urodzenia kolejnego dziecka, o wiele bardziej niże 800 plus. I byłoby dzięki temu mniej lamentów polityków na dramatyczną sytuację demograficzną Polski.

Tymczasem kwestia znieczuleń do porodów jest chętnie poruszana przez polityków i kolejne rządy i ministrów zdrowia. Ewa Kopacz uznała, iż o tym, czy kobieta dostanie znieczulenie przy porodzie ma decydować lekarz, a nie rodząca. To było szokujące, ale niestety prawdziwe, iż minister zdrowia, w dodatku kobieta, zabiera innym kobietom znieczulenie na życzenie przy porodzie. I nie liczy się z ich opinią, czy ból jest lekki, czy może nie do wytrzymanie.

Konstanty Radziwiłł, kolejny minister mówił wprawdzie, iż nie "nie ma mowy o tym, by realizować program cięć cesarskich na żądanie", to jednak właśnie on, jak i Łukasz Szumowski, kolejny minister zdrowia, mówili głośno, iż każda kobieta powinna mieć znieczulenie do porodu na życzenie.

Obecny rząd, ustami Izabeli Leszczyny zapewnia, iż "Poród nie może być traumatycznym przeżyciem. Kobiety mają prawo do znieczulenia okołoporodowego. To prawo musi być respektowane". To hasło jest częścią ogłoszonego przez rząd programu "Świadoma, bezpieczna ja".

NFZ wprowadził choćby w lipcu ubiegłego roku algorytm, który promuje te szpitala, w których kobiety są znieczulane do porodu. I są szpitale, w których większość porodów odbywa się w znieczuleniu. Niestety, to chlubny wyjątek.

Znieczulenie do porodu to wciąż loteria, by nie powiedzieć rosyjska ruletka – los decyduje o tym, czy przy porodzie będziemy cierpieć, czy nie.

I prawdopodobnie większość kobiet, wiedząc o wszystkich wymienianych przez ekspertów mankamentów cesarki, spróbowałaby rodzić siłami natury, gdyby miała gwarancję, iż gdy w trakcie porodu, jeżeli okaże się, iż ból jest nie do wytrzymania, dostanie znieczulenie.

I w teorii kobiety je mają. Właśnie znieczulenie "na życzenie". Jednak w praktyce jest to tzw. pobożne życzenie. Dlaczego? Bo anestezjologów w szpitalach brak, a nowi nie garną się do pracy na porodówkach, bo znieczulenia do porodów są dosyć kiepsko wyceniane przez NFZ, więc anestezjologom bardziej opłaca się np. znieczulać operacje plastyczne albo ortopedyczne w prywatnych placówkach.

W dodatku zdarza się, iż szpital chwali się, iż oferuje poród siłami natury w znieczuleniu, a gdy kobieta przyjeżdża w trakcie akcji porodowej, okazuje się, iż to tylko marketing, ale akurat dziś znieczuleń nie ma.

Jedyne, co kobiecie dziś w większości publicznych szpitali może dać pewność, iż nie będzie rodzić w bólach, to cesarka wcześniej umówiona. Bo wtedy umawia się też z anestezjologiem, który poród operacyjny znieczuli.

Inaczej kobieta ryzykuje, iż w trakcie porodu poprosi o znieczulenie, ale anestezjolog nie przyjdzie, bo jest jeden na cały szpital i właśnie został wezwany na oddział intensywnej terapii, albo do znieczulenia nagłej operacji wyrostka czy zabiegu u pacjenta przywiezionego z wypadku.

Dlatego wciąż znieczulenie porodu "na życzenie" w praktyce jest cesarką "na życzenie". To jedyna gwarancja, iż "w bólach rodzić nie będziesz".

Idź do oryginalnego materiału