Okiem naczelnego: Dzień Nauczyciela – święto (nie)docenionych

razemztoba.pl 1 tydzień temu

Kiedyś wystarczyło jedno spojrzenie nauczyciela, żeby w klasie zapadła cisza. Dziś – to samo spojrzenie może co najwyżej wywołać śmiech albo komentarz, który szybciej trafi na TikToka niż do wychowawcy.

Tak, czasy się zmieniły. Ale niekoniecznie na korzyść tych, którzy od pokoleń mieli kształtować umysły młodych ludzi. Dziś nauczyciel to zawód trudny, niewdzięczny, często pozbawiony autorytetu i społecznego uznania. Z okazji Dnia Edukacji Narodowej – zamiast kwiatów i czekoladek – należy się im raczej ogromny szacunek i… szczere współczucie.

Bo nauczyciel XXI wieku to człowiek rozpięty między archaicznym systemem a nowoczesnym uczniem. Z jednej strony – podręczniki, programy i wymagania rodem z lat 90., z drugiej – dzieci, które szybciej uczą się z YouTube’a niż z tablicy. Trzeba więc żonglować pomysłami, by lekcja nie zamieniła się w festiwal ziewania. Nauczyciel staje się po trochu aktorem, psychologiem, informatykiem i mediatorem – a przecież formalnie miał tylko „uczyć”.

Ale dziś samo nauczanie to już za mało. Rodzice oczekują, iż szkoła wychowa, wpoi wartości, nauczy manier i najlepiej jeszcze odrobi z dzieckiem lekcje. A kiedy coś pójdzie nie tak – to oczywiście wina nauczyciela. Bo przecież „kiedyś to szkoła była inna”, a dziś „oni tylko narzekają”. I jak tu się dziwić, iż uczeń, słysząc w domu, iż nauczyciel „się czepia” albo „nie ma pojęcia o życiu”, przychodzi do szkoły z gotowym przekonaniem, iż wie lepiej?

A państwo? Cóż, od lat udaje, iż nauczyciel to coś pomiędzy urzędnikiem a misjonarzem – tylko iż misjonarz przynajmniej ma poczucie, iż ktoś go słucha. Rządzący co roku składają obietnice, po czym przypominają sobie o tej grupie zawodowej dopiero wtedy, gdy pojawia się widmo strajku. Społeczeństwo z kolei wciąż powtarza mit, iż nauczyciel „ma wakacje i siedzi w domu po 13:00”. Tak jakby te tony zeszytów, przygotowań do lekcji, sprawdzianów i spotkań z rodzicami robiły się same.

Nie znaczy to jednak, iż sami nauczyciele są bez winy. Zdarza się, iż zamykają się w swoim świecie skarg, niechęci i rutyny. Że zamiast szukać dialogu, bronią przestarzałych metod jak ostatniej reduty autorytetu. I wtedy trudno się dziwić, iż młodzież – wychowana w epoce rozmowy, nie wykładu – przestaje słuchać. Autorytet, jak każda relacja, nie rodzi się z nakazu, tylko z szacunku, który trzeba budować po obu stronach.

Mimo to – trudno o bardziej potrzebny zawód. Bo choćby jeżeli świat się zmienia, a uczniowie częściej pytają ChatGPT niż nauczyciela, to wciąż właśnie on – ten człowiek z kredą, tabletem albo plikiem PDF – potrafi zapalić iskrę ciekawości, bez której nie byłoby żadnego postępu.

Świat dzisiejszej młodzieży to labirynt pełen pokus i zagrożeń, w którym łatwo się zgubić. Internet, media społecznościowe, presja rówieśnicza, nieustanne porównywanie się z innymi – to codzienność, z którą młody człowiek mierzy się często bez kompasu. Nauczyciel, z założenia, powinien być tym przewodnikiem, który potrafi przeprowadzić ucznia przez te meandry współczesności, wskazać granice i pomóc odróżnić to, co wartościowe, od tego, co złudne. Ale jak ma to zrobić, skoro sam często nie ma do dyspozycji odpowiednich narzędzi, czasu – bo program przeładowany po brzegi – ani choćby wiedzy, jak reagować na nowe zjawiska, o których jeszcze kilka lat temu nikt nie słyszał? W świecie, który zmienia się szybciej niż szkolne reformy, nauczyciel dźwiga na swoich barkach znacznie więcej niż tylko obowiązek nauczania – niesie odpowiedzialność za młodych ludzi, którzy czasem bardziej niż wiedzy potrzebują po prostu dorosłego, który pomoże im zrozumieć świat.

A kiedy tego dorosłego zabraknie – kiedy nauczyciel nie ma już siły, czasu albo wsparcia – młody człowiek zaczyna szukać odpowiedzi gdzie indziej. W internecie, na forach, w mediach społecznościowych, u rówieśników, którzy sami często błądzą po omacku. I wtedy koło zagrożeń się zamyka. Zamiast mądrego słowa, dostaje półprawdy, uproszczenia i złudne wzorce. Zamiast autorytetu – influencerów, którzy w minutę potrafią podważyć sens nauki, wysiłku i odpowiedzialności. Nauczyciel, który mógłby pomóc, staje się w tej sytuacji bezradnym obserwatorem, bo świat młodzieży coraz częściej wymyka się spod szkolnej tablicy. I to właśnie w tym tkwi największy dramat współczesnej edukacji – iż młodzi mają dziś dostęp do wszystkiego, tylko nie zawsze do kogoś, kto pomoże im to zrozumieć.

Sam kończyłem filologię polską o specjalności nauczycielskiej i miałem okazję odbywać praktyki w szkołach. To było ładnych piętnaście lat temu – a więc w czasach, które dziś wydają się niemal inną epoką. Już wtedy wiedziałem, iż to nie jest zawód dla mnie. Nie na moją cierpliwość, nie na mój charakter. choćby wtedy, gdy uczniowie nie mieli jeszcze telefonów w kieszeniach, a jedynym „oknem na świat” była tablica i kreda, praca nauczyciela wymagała stalowych nerwów i anielskiej cierpliwości. Ale mimo trudności, czuło się jeszcze pewien szacunek – może nie zawsze otwarty, ale obecny. Nauczyciel był kimś, kto miał coś do powiedzenia. Dziś, patrząc z perspektywy czasu i obserwując, co dzieje się w szkołach, mam wrażenie, iż pozostało trudniej. Uczniowie coraz częściej traktują szkołę jak zło konieczne, rodzice stali się wiecznymi recenzentami, a nauczyciel – kimś pomiędzy psychologiem, policjantem a administratorem dokumentów. Po tym, co się słyszy i widzi, trudno się dziwić, iż wielu młodych ludzi, którzy jeszcze niedawno marzyli o pracy w edukacji, wybiera dziś inną drogę. Bo o ile zawód nauczyciela zawsze był trudny, to dziś stał się niemal heroicznym wyzwaniem.

Może więc warto, by w ten Dzień Nauczyciela każdy z nas, choć na chwilę, pomyślał o tych, którzy próbowali nas czegoś nauczyć – nie tylko z podręcznika, ale i z życia. Bo jak powiedział kiedyś Albert Einstein:
„Nauczanie to nie napełnianie wiadra, ale rozpalanie ognia.”
A dziś ten ogień – jak nigdy wcześniej – trzeba chronić.

Idź do oryginalnego materiału