Liwia - Rozdział drugi / missnobody

publixo.com 13 godzin temu

Kobieta zaśmiała się radośnie, żywiołowo unosząc prawą dłoń, w której trzymała długopis. Odwróciła się do swojej koleżanki, opowiadając o wydarzeniach minionego wieczoru z przesadną emfazą. Emanowała przy tym subtelnym, ale zdecydowanym urokiem, który wydawał się naturalnie wpleciony w jej wygląd. Twarz przyciągała wzrok nie tyle klasycznym pięknem, ile szczerością i siłą wyrazu. Mocno zarysowane kości policzkowe, nadawały jej obliczu drapieżny, nieco arogancki kontur, który kontrastował z jej ciepłym, ale intensywnym spojrzeniem, o zimnym, szaro-błękitnym odcieniu. Kasztanowe włosy, upięte w wysoki kucyk, uzupełniała gęsta, prosta grzywka opadająca tuż nad brwiami.
– Przygotował kolację i bezczelnie zaciągnął mnie do łóżka, czujesz to?! Mówię ci Aniu, daruj sobie, małżeństwo jest przereklamowane! – mówiła energicznie, nie mogąc powstrzymać się od gestykulacji, pełnej nadmiernego zapału.
– Czy ja koniecznie muszę tego słuchać? – wtrącił, nieco zażenowanym tonem mężczyzna, który odwrócony tyłem, dotąd był tylko wolnym słuchaczem, obfitującej w pikantne szczegóły rozmowy pielęgniarek z porannej zmiany.
– Samo życie Rob, samo życie – Liwia obrzuciła go na pozór krytycznym wzrokiem. – Przypomnieć ci, jak było, kiedy rozwodziłeś się z żoną?
– Rozwodzisz się z Sebastianem? – spytał, w odpowiedzi na jej ciętą aluzję dotyczącą jego życia osobistego.
Kobieta melodramatycznie podparła dłonią podbródek, symulując rozmarzony wyraz twarzy.
– Nie wiem czy będę w stanie zrezygnować z tych wszystkich, elektryzujących orgazmów – powiedziała, po czym razem z Anną ryknęły śmiechem, który z całą pewnością było słychać nie tylko w przyległym korytarzu, ale również większej części ośrodka.
– Proszę, Liwka, przestań – szepnął Robert, jednocześnie próbując zatuszować uśmiech, który nieświadomie pojawił się na jego ustach. — To jest miejsce pracy, a ty opowiadasz o... – urwał w pół słowa, nie chcąc wypowiadać słowa `orgazmy` na głos.
Liwia, wciąż chichocząc, przesunęła dłonią po blacie biurka.
– Mówię tylko, iż seks to jeszcze nie powód, żeby tkwić w tej farsie, Robert. Nie mieszajmy namiętności z księgowością…
Cisza nastała nagle, równie gwałtownie, jak skończyła się salwa śmiechu. Liwia i Ania spoważniały, a ich twarze przybrały maski profesjonalizmu. Robert, opierając łokcie o blat, by zamaskować swój uśmiech, rzucił im krótkie, stanowcze spojrzenie.
— Koniec przedstawienia, dziewczyny — syknął niby stanowczo, podnosząc wzrok ponad ich głowami. — Pora na powrót do służby.
W tej samej chwili drzwi gabinetu uchyliły się delikatnie, a w progu stanął wysoki, postawny mężczyzna o widoczniej siwiźnie i pogodnym spojrzeniu. Ubrany w nienagannie skrojony, szary garnitur, dyrektor był uosobieniem najwyższej kultury i empatii.
— Dzień dobry paniom, panie doktorze — powiedział z uprzejmym uśmiechem i ponownie zwrócił się do pielęgniarek. — Pani Liwio, pani Anno. Przepraszam, iż wpadamy bez zapowiedzi. Oprowadzam panów, a to nasz ostatni przystanek, zanim wrócą do swoich zajęć.
Za nim wsunęły się dwie sylwetki. Korpulentny blondyn w średnim wieku, o rumianej, zadowolonej minie, który poruszał się z widocznym wysiłkiem oraz młodszy, o nieco chłopięcej aparycji. Jego ciemnoblond włosy, ułożone w swobodnej, ale starannie dopracowanej fryzurze, otaczały twarz o magnetycznych, głęboko brązowych oczach. Emanował pewną charyzmą, omiatając gabinet z nużącą obojętnością. Sprawiał wrażenie nieco rozproszonego i zmęczonego.
Liwia i Anna zamarły. Robert wstał gwałtownie, wygładzając rękaw od kitla. Cała trójka uprzejmie odpowiedziała na przywitanie, a ich wymuszone uśmiechy, zdradzały, iż z trudem utrzymują powagę.
— Panowie, tutaj mamy gabinet lekarski, który czasem będzie trzeba odwiedzać – dyrektor zwrócił się do mężczyzn z udawaną bolączką. – Pani Liwia oraz Pani Anna to filar naszej kliniki. Sprawują opiekę pielęgniarską, z kolei pan doktor Robert Sadowski jest jednym z kilku, naszych lekarzy psychiatrów, ma również specjalizację internisty.
– Doktorze, dobrze się składa, iż na siebie wpadliśmy. Kiedy panowie powinni zgłosić się na wstępne badanie? – mężczyzna zwrócił się do Roberta swoim miłym i stonowanym głosem.
Trzymając dłonie splecione przy ciele, doktor Sadowski wystąpił przed nim o krok do przodu, jak uczeń w trakcie szkolnej akademii.
– Myślę, iż tak za dwie godziny – powiedział bezpośrednio do nowych pacjentów, a następnie przerzucił pytający wzrok na dyrektora, który zaaprobował jego sugestię skinieniem głowy.
– Panie Sobolewski, może pan będzie pierwszy – posiwiały mężczyzna odwrócił się do tęgiego blondyna. – Pana, panie Jakubie zapraszam do mojego gabinetu.
Doktor Aleksander Kamiński był uosobieniem kontroli i nienagannej etyki zawodowej. Nigdy nie widywano go w pośpiechu, ponieważ jego życie, zawodowe i osobiste, było pieczołowicie zaplanowane na lata, nie na dni. Był to mężczyzna, który nie tylko znał wartość czasu, ale potrafił go niemal dźwigać – rozporządzać nim, przydzielać i wymagać. Jego nieustępliwość nie wynikała z arogancji, ale z logiki i precyzji. Kiedy podejmował decyzję, była ona ostateczna i nieodwołalna, ponieważ poprzedzała ją chłodna, wielopłaszczyznowa analiza wszystkich ewentualności. W jego świecie chaos i emocjonalny zamęt nie miały miejsca w sferze zarządzania. Traktował każdego pracownika i pacjenta z taką samą kulturalną atencją, wiedząc, iż autorytet buduje się nie przez krzyki i groźby, ale przez konsekwencję i wzajemny szacunek. Był uosobieniem spokoju – skałą, która nie pękała pod naporem emocji, a jedynie delikatnie korygowała kurs.


Włożył maskę obojętności, funkcjonując zgodnie ze ściśle określonym porządkiem dnia. Każdy punkt planu był wciśnięty w wąskie ramy czasowe, aby przyzwyczaić pacjentów do rutyny, która z kolei miała być podstawą do skutecznej i bezproblemowej kontroli personelu. Indywidualne sesje z psychiatrą i psychologiem, spotkania grupowe, terapia zajęciowa, a gdzieś pomiędzy pięć posiłków, które wyznaczały dobowy rytm. kilka miejsca przeznaczonego na czas wolny miało uniemożliwić eskalację buntu, hamując zachowania autodestrukcyjne.
Odliczał, czując stopniowe ukojenie, za każdym razem, kiedy odhaczał kolejne pozycje w harmonogramie. Odliczał - rozkładając godziny na kwadranse, minuty i sekundy, dzięki czemu nie zatracił jeszcze swojego poczucia sprawczości, które było niezbędne, aby przetrwać w tym miejscu o zdrowych zmysłach.
Świdrował wzrokiem cienkie wskazówki zegara nad głową doktora Kamińskiego, jakby wierzył, iż lada moment wprowadzi je w ruch czystą intencją.
– Czego pan oczekuje? Mam teraz opowiedzieć o trudnym dzieciństwie? O tym jak ojciec się zapił? O załamaniu nerwowym matki? Nie potrzebuję tych spotkań, czego pan nie rozumie?

Doktor Aleksander Kamiński, nie zmieniając wyrazu twarzy, spojrzał na Jakuba z uwagą. Delikatnie przesunął dłonią po gładkim blacie biurka, jakby chciał przywrócić ład do przestrzeni, w której Kuba usiłował wywołać emocjonalny chaos. Odchylił się lekko w fotelu, splatając dłonie na piersi.
– Oczekuję, panie Jakubie – zaczął spokojnie, bez cienia irytacji, jego głos był niski i stonowany – iż przestanie pan oczekiwać, iż te spotkania spełnią pańskie z góry ustalone kryteria. Pana zadaniem nie jest opowiadanie nam historii, ale uczestniczenie w procesie, który ma umożliwić panu powrót do społeczeństwa. To jest ośrodek, nie sala przesłuchań.
Zrobił krótką pauzę, pozwalając Jakubowi wchłonąć każde słowo.
– Rozumiem, iż ma pan poczucie, iż te spotkania są poniżej pańskiego poziomu. Jednak pana obecność tutaj nie jest wynikiem pomyłki, ale poważnych problemów, które zagrażają pańskiemu życiu. Terapia grupowa, indywidualna i zajęciowa nie służy do szukania magicznej pigułki na poczucie kontroli. Służy do tego, by pański umysł i emocje nauczyły się współgrać.
Dyrektor Kamiński przeszedł do meritum, podsumowując stanowczo:
– Nie musi pan wierzyć w ten proces, aby brać w nim udział. Nie musi pan choćby o niczym opowiadać. Wystarczy, iż pan tu jest, pozostaje trzeźwy, nie sprawia problemów i będzie pan wykonywał ustalone procedury. To jest minimum, które gwarantuje pańską wolność. Czego nie rozumiem? Nie rozumiem, dlaczego, mając tak ograniczony czas i tak wiele do stracenia, marnuje pan te chwile na opór, który jest równie autodestrukcyjny, jak ten, który doprowadził pana do tego miejsca.
Jakub odpowiedział po krótkiej, acz wnikliwej konsternacji.
– Obowiązuje pana tajemnica lekarska, prawda? Wszystko, co powiem, nie może wyjść poza ten gabinet i zostaje między nami, tak?
– Oczywiście, panie Jakubie Obowiązuje mnie pełna tajemnica lekarska, a wszystkie nasze sesje objęte są ścisłą poufnością. To, co zostanie powiedziane w tym gabinecie, nie opuści go.
Przechylił głowę, jego ton stał się jeszcze bardziej rzeczowy.
– Z jednym, koniecznym zastrzeżeniem, o którym musi pan pamiętać. Jako dyrektor ośrodka i lekarz prowadzący, jestem ustawowo zobowiązany do jej złamania i zgłoszenia informacji, jeżeli: zadeklaruje pan zamiar popełnienia samobójstwa lub zagrażania życiu innych osób, lub ujawni pan akty przemocy wobec bezbronnych.
Kamiński zamilkł, dając Jakubowi czas na przetworzenie tej informacji.
– Proszę mi wierzyć, panie Jakubie naszym celem jest pańskie leczenie, nie podważanie tajemnicy. Może pan mówić. Ale musi pan mieć świadomość ram prawnych, które obowiązują w tym miejscu.
Chłopak skinął głową. Zamyślił się, ważąc słowa.
– Trafiłem tutaj żeby wyciszyć sprawę z Mają. Prawda jest taka, iż to nie był wypadek. Ja jestem winny. Gdyby mnie nie poznała, to by się nigdy nie wydarzyło. Kochałem ją do szaleństwa, a teraz jej nie ma. Już nigdy jej nie zobaczę przez swoją głupotę. Powinienem być teraz w więzieniu, a nie tutaj. Nie potrzebuję tej terapii. Chcę odbębnić to w spokoju. Tyle.
– Rozumiem – powiedział dyrektor, a w jego tonie nie było osądu, jedynie profesjonalna akceptacja. – Twierdzi pan, iż to mistyfikacja. Cała dokumentacja to fikcja stworzona na potrzeby zamiecenia sprawy pod dywan. Niech tak będzie. Nie będę teraz wnikał w szczegóły. W tym miejscu jest to nieistotne.
Pochylił się lekko do przodu, wzmacniając siłę swoich słów.
– Może pan wierzyć, iż kontroluje pan tę sytuację i iż jedzie pan na z góry ustalonym scenariuszu. Ale pańskie ciało temu zaprzecza. Nikt w tym ośrodku nie będzie kwestionować wydarzeń z tamtego dnia. To nie jest nasze zadanie. Kwestionujemy pańską zdolność do radzenia sobie z rzeczywistością i destrukcyjne metody, których pan używa, by uciec od tego, co się wydarzyło. Jakubie, celem terapii nie jest zmuszenie pana do opowiadania o przeszłości, ale dostarczenie panu narzędzi, które pomogą panu przetrwać to, co jest teraz. Odrzucając terapię, nie zmieni pan przeszłości, nie uratuje tej dziewczyny. Ryzykuje pan, iż pańska autodestrukcyjna postawa zniszczy ostatnią szansę na powrót do normalnego życia. Proszę to przemyśleć.

Jakub odetchnął głęboko. Jego zachowanie było nienaganne: neutralny, choć skupiony wzrok, nieruchome usta i brwi, stabilne, nieskrępowane ruchy ciała. Wyglądał na nieporuszonego słowami Aleksandra, ale wewnętrzna walka trwała. Niezauważalnie przygryzł policzek od wewnątrz, czując jak metaliczny smak krwi rozchodzi się po podniebieniu.
Wrócił do okrągłej tarczy zegara. Zostało dziesięć minut. Rozpoczął odliczanie.

Idź do oryginalnego materiału