Czy Tusk szykuje Polakom powrót do lockdownu? Strach, panika i narracja o COVID wracają jak bumerang
Jeszcze kilka lat temu całe społeczeństwo żyło w atmosferze strachu. Lasy były zamykane, plaże otoczone taśmami, a policja karała mandatami tych, którzy próbowali wyjść na spacer czy pojechać rowerem. Kościoły ograniczały liczbę wiernych, komunikacja publiczna była sparaliżowana, a dzieci miesiącami uczyły się przez ekrany komputerów. Wtedy wielu Polaków miało wrażenie, iż znaleźli się w złym śnie.
Dziś ta atmosfera niebezpiecznie wraca. Media głównego nurtu coraz częściej alarmują o „wzroście zakażeń COVID w Polsce”. Politycy koalicji rządzącej przebąkują o „potrzebie odpowiedzialności” i „ewentualnych ograniczeniach”. Czyżby Donald Tusk tylko czekał na pretekst, by znów wprowadzić Polaków w stan wyjątkowej kontroli?
Lęk jako narzędzie polityki
Polacy pamiętają, jak łatwo można było przestraszyć miliony obywateli. Wystarczyło kilka dramatycznych nagłówków, kilka wykresów w telewizji i codzienne konferencje ekspertów. Lęk zamienił się w polityczne narzędzie, a społeczeństwo – w masę, którą da się sterować.
Tymczasem dziś, gdy temat inflacji, drożyzny i rosnącego niezadowolenia społecznego coraz bardziej ciąży rządowi, na scenę powraca dobrze znany scenariusz: pandemia. Nic tak nie odciąga uwagi od problemów gospodarczych i błędów rządu, jak widmo „kolejnej fali zakażeń”.
Zamordyzm w białych rękawiczkach
W 2020 roku zakazano wstępu do lasów – decyzja, którą później eksperci sami przyznali za absurdalną. Wprowadzono godziny policyjne dla młodzieży, zamknięto siłownie, ograniczono liczbę osób na pogrzebach i ślubach. Ludzie byli karani za brak maseczki na ulicy, choć nikt do końca nie potrafił wyjaśnić, dlaczego akurat w tym miejscu miało to chronić zdrowie publiczne.
To nie była troska o obywateli – to był test posłuszeństwa. Społeczeństwo miało sprawdzić, jak daleko da się je przesunąć w stronę ograniczeń. I, niestety, okazało się, iż da się bardzo daleko.
Czy teraz grozi nam powtórka?
Media już straszą
Wystarczy przejrzeć serwisy informacyjne: nagłówki krzyczą o „wzroście liczby zakażeń”, eksperci przypominają o „odpowiedzialności” i „zagrożeniu dla seniorów”. Brzmi znajomo? To dokładnie ten sam język, który budował atmosferę paniki w 2020 roku.
I znów padają słowa o „potrzebie ewentualnych obostrzeń”. Polacy mają się oswoić z myślą, iż rząd może odebrać im wolność – oczywiście „dla ich dobra”.
Tusk i jego ludzie – czy szykują scenariusz kontroli?
Donald Tusk i jego zaplecze polityczne doskonale wiedzą, iż każdy kryzys można wykorzystać do własnych celów. W sytuacji, gdy społeczeństwo zaczyna dostrzegać kolejne niespełnione obietnice wyborcze, a niezadowolenie z powodu drożyzny rośnie, wprowadzenie atmosfery zagrożenia epidemiologicznego może być dla rządu jak prezent z nieba.
Bo w sytuacji „zagrożenia” łatwiej usprawiedliwić zamykanie biznesów, ograniczanie zgromadzeń, a choćby tłumienie protestów. Wtedy zawsze można powiedzieć: „to nie polityka, to zdrowie publiczne”.
Ludzie pamiętają oszustwo
Ale jest jeden zasadniczy problem. Polacy nie są już tacy sami jak w 2020 roku. Wielu ludzi zrozumiało, iż było oszukiwanych – iż część obostrzeń była bez sensu, a panika była większa niż realne zagrożenie.
Ludzie pamiętają samotnych seniorów, którzy umierali bez kontaktu z rodziną, pamiętają zamknięte szpitale, do których nie można było dostać się z chorobą inną niż COVID. Pamiętają zrujnowane firmy i dzieci, które przez miesiące siedziały w domach, tracąc kontakt z rówieśnikami.
Te obrazy wciąż są żywe. I dlatego dziś, gdy media zaczynają ponownie straszyć, wielu ludzi reaguje już inaczej – z niedowierzaniem, ze złością, z poczuciem, iż to próba powrotu do zamordyzmu.
Propaganda kontra rzeczywistość
Oficjalna narracja mówi o „konieczności dbania o bezpieczeństwo”. Ale rzeczywistość jest inna: społeczeństwo widzi, iż chodzi o kontrolę. Kontrolę nad tym, jak się przemieszczamy, jak pracujemy, jak się modlimy i jak się spotykamy.
Nie chodzi o zdrowie – chodzi o władzę.
Bo jeżeli naprawdę chodziłoby o zdrowie, to rząd dbałby dziś o służbę zdrowia, skracał kolejki do lekarzy, inwestował w profilaktykę. Tymczasem zamiast tego słyszymy kolejne komunikaty o możliwych „ograniczeniach” i „restrykcjach”.
Czy damy się nabrać po raz drugi?
To jest pytanie kluczowe. Czy Polacy ponownie dadzą się zastraszyć, czy też powiedzą „dość”? Czy znów zgodzimy się, by zamykano nam lasy i plaże, a dzieci trzymano miesiącami w domach?
Tym razem społeczeństwo ma przewagę – pamięta, jak było. Pamięta, jak łatwo można było manipulować liczbami i jak trudno było doprosić się zdrowego rozsądku.
Dlatego odpowiedzialnością każdego obywatela jest nie tylko dbanie o swoje zdrowie, ale też o swoją wolność. Bo wolność raz oddana – wraca bardzo trudno.
Panika rośnie, ale opór też
Nie da się ukryć, iż media już podgrzewają atmosferę. Ale równocześnie w internecie i w rozmowach prywatnych pojawia się coraz więcej głosów sprzeciwu. Ludzie nie chcą już być traktowani jak dzieci. Nie chcą, by władza decydowała, czy mogą iść do lasu, na plażę czy do kościoła.
Coraz więcej osób rozumie, iż to nie walka z wirusem, ale walka o kontrolę nad obywatelami.
Wnioski – przygotujcie się na wszystko
Donald Tusk i jego ekipa mogą spróbować wykorzystać sytuację, by znów ograniczyć wolności obywatelskie. Mogą zamknąć plaże, lasy, komunikację zbiorową i kościoły – bo taki scenariusz już znamy. Mogą wprowadzać restrykcje pod hasłem „dla waszego dobra”.
Ale dziś społeczeństwo nie jest już bezbronne. Dziś pamięta, jak wyglądał lockdown, i wie, iż obietnice o „tylko dwóch tygodniach” potrafią zamienić się w długie miesiące cierpienia.
Dlatego jedyne, co można dziś zrobić, to przygotować się psychicznie i społecznie na to, iż władza może chcieć powrotu do dawnych metod. I jednocześnie być gotowym, by powiedzieć głośno: „nie damy się oszukać po raz drugi”.