To miał być start jak każdy inny
To był krótki lot – trwał tylko dwie godziny. Jednak to wystarczająco długo, by dziecko zaczęło się nudzić. Znacie to, prawda?
Pewna młoda kobieta weszła na pokład z torbą, plecakiem i synkiem, który właśnie skończył cztery lata i uparcie chciał iść "sam". Zajęła miejsce przy oknie, obok niej dziecko, które w tym wieku nie mieściło się już "na kolanach".
Usiadła, otarła pot z czoła, odpięła zapięcie plecaka i sięgnęła po książeczkę i pluszaka. Steward mijał ich już trzeci raz, szybko, rutynowo.
Napięcie rośnie przed startem...
Chwilę przed odlotem rozległo się klasyczne: "Prosimy o zapięcie pasów".
Dziecko wierciło się, nie słuchało, nie rozumiało. Matka pochyliła się nad nim, żeby zapiąć pasy. Już prawie się udało. Już był moment kliknięcia klamry. Wtedy pojawił się on. Steward.
Uniform, idealna fryzura, twarz bez cienia uśmiechu. Wysoki, zbliżył się do nich z tą samą ekspresją, jaką można zobaczyć u ludzi zmęczonych byciem miłym zawodowo.
Wtedy padło zdanie, które dosłownie wbiło ją w fotel – "Czy naprawdę nie potrafi pani ogarnąć JEDNEGO dziecka?" – zapytał, nie szeptem, nie z życzliwością. Raczej z poirytowaniem. Jakby właśnie powiedziała mu, iż zostawiła walizkę z tykającą bombą.
Kobieta zamarła. Dziecko patrzyło na nią, jakby czekając na jej reakcję. Inni pasażerowie
też spojrzeli, ale nie ze współczuciem. Raczej z ulgą, iż to nie oni.
Upokorzenie w metalowej puszce
Ta kobieta nic nie odpowiedziała. Zapięła pasy i spojrzała w okno. W myślach prawdopodobnie miała setki scenariuszy: co mogła odpowiedzieć, jak zareagować. Że to nie takie proste. Że robi, co może. Że nie każda matka jest od razu żołnierzem, psychologiem i poganiaczem. Ale nie powiedziała nic. Milczała.
Bo czasem milczenie to jedyny bezpieczny wybór, gdy wszystko w środku krzyczy.
Matki są od wszystkiego (czyli od niczego)
Po wylądowaniu samolotu kobieta wyjęła dziecko z fotelika i udała się w stronę wyjścia. Steward spojrzał na nią jeszcze raz. Tym razem obojętnie, jak na opóźniony bagaż. prawdopodobnie zastanawiała się, czy powiedziałby to samo ojcu? Albo kobiecie w garsonce, która nie trzyma dziecka, tylko laptopa?
Matki są z definicji "od ogarnięcia wszystkiego", ale wystarczy chwila słabości, by stały się "problemem". Trudnością. Przeszkodą.
Najdziwniejsze było to, iż nikt nie zareagował. Żadnego spojrzenia wsparcia. Żadnego "spokojnie, znam to". Tylko obojętność. Jakby samolot był próżnią społeczną, w której empatia nie działa. Tylko jeden starszy mężczyzna, już wychodząc, dotknął jej ramienia i
rzucił cicho: "Dobrze sobie pani radzi. Oni nie wiedzą, co to znaczy".
Ta historia to nie tylko opowieść o matce i stewardzie. To opowieść o oczekiwaniach wobec rodziców, o zero-jedynkowym traktowaniu matek, o braku wyrozumiałości. O tym,
jak łatwo ocenić, zanim się zapyta. I jak trudno być człowiekiem, kiedy najpierw trzeba udowodnić, iż się na to zasługuje. Oraz o tym, iż łzy, zmęczenie czy dziecko na rękach, nie odbierają nam prawa do godności.