Zrobiło się w Kato zamieszanie w związku z obradami Konferencji Episkopatu Polski, zwłaszcza na moim Wydziale Teologicznym, jednym z miejsc obrad szanownego grona. Nas, studentów stłoczono na trzecim piętrze - parter, pierwsze i drugie zarezerwowane były dla dostojnych purpuratów, których zresztą nikt na oczy nie widział. I gdyby nie zdjęcia w Internecie i Msza święta w Archikatedrze Chrystusa Króla to pomyślałabym, iż to jakieś ćwiczenia, czy coś w tą deseń. Warunki wręcz idealne do zdawania filozofii człowieka oraz filozofii nauki. Jedno zdałam na 5, drugie na 4, więc plan został wypełniony ponad zamiar.
I pomyśleć, iż dzień wcześniej siedziałam na owej Mszy świętej do dosyć późnej godziny. Wróć, najpierw rozdawałam śpiewniki wchodzącym do Archikatedry wiernym. Wśród nich była chociażby mama księdza Krisa, która jak zwykle serdecznie mnie powitała. Ja tam nie wiem, co też o mnie naopowiadał jej pierworodny, no ale... Do rozdawania śpiewników zgłosiłam się sama z siebie w niedzielę, więc to była moja świadoma i dobrowolna decyzja. Ale dzięki temu, oraz identyfikatorowi, mogłam zobaczyć całą procesję, a wśród nich wiele znajomych twarzy. Dziwisz, Jędraszewski, Nycz, Galbas choćby skiwnął głową w moim kierunku. A może po prostu mi się wydawało? Bo dlaczego miałby najpierw zwrócić uwagę na kogoś takiego, jak ja, a potem go zapamiętać? Mało logiczne. Wypatrywałam mojego Artura, ale nie rzucił mi się w oczy. Widać szedł w drugim szeregu. A może po prostu go nie było?
Na Mszy nam się udało, bo siedzieliśmy tuż obok kleryków. I wbrew pozorom kazanie kardynała Nycza nie było takie długie i tragiczne. Ale mogłoby być ciekawsze. Przynajmniej według mnie. I "Ciebie Boga wysławiamy" po polsku, a nie śląsku. Jednak ogólnie wyszło całkiem znośnie.
Teraz jakoś trzeba zapoznać się z wytycznymi z obrad KEPu. Ale to chyba już na spokojnie po sesji i obronie. Coś tam piąte przez dziesiąte słyszałam, ale i tak wolę sama się ze wszystkim zaznajomić.