2206. No uparł się i już...

na-sciezkach-codziennosci.blogspot.com 2 tygodni temu
Myślałam, iż po wieczornej Mszy świętej i nabożeństwie czerwcowym wrócę spokojnie do domu. Przed Mszą zdążyłam jeszcze na różaniec. Bardzo często za jego połową przychodzą księża, aby w konfesjonale wyspowiadać tych, którzy tego potrzebują. Tym razem nie było inaczej, a pierwszym księdzem, który pojawił się na horyzoncie był Niosący Światło. Kiedy mnie ujrzał, swoim zwyczajem podszedł do mnie, tym razem z pytaniem, czy ma mnie zapisać na obóz ze wspólnotą. Pokręciłam przecząco głową. Słabo się uśmiechnął, poczochrał mnie po głowie i poszedł do konfesjonału zanosząc się kaszlem. Ta Lednica to zdecydowanie nie wyszła mu na dobre. Przecież on dopiero co był chory. Przepraszam, przeziębiony. Ale na Mszy i nabożeństwie już chyba było mu lepiej. Przed wyjściem jeszcze poszłam na zakrystię zapytać się go, czy mogę potrzymać jeszcze trochę jego jedną książkę. Ksiądz zgodził się bez problemu, dopytując przy okazji, czy po tej ulewie na wyjeździe na Lednicę i przemoknięciu do suchej nitki nic mi nie jest. Jakimś cudem nie, choćby głupiego kataru nie miałam. To znaczy miałam, ale alergiczny. A to się nie liczy.
- Poczekaj chwilę, w bazylice jest bierzmowanie. Przejdziemy się razem, dobrze? - zaproponował. Trochę głupio się poczułam, bądź co bądź to jednak kapłan, i nasza relacja musi być jak najbardziej neutralna. Ale z drugiej strony, zawsze mógł po drodze po prostu źle się poczuć. A ja bazylikę mam po drodze. Poczułam złość na pozostałych księży, iż już sobie poszli, a jego tak zostawili. Ksiądz Niosący Światło schował sobie sutannę do plecaka, pogasił światła (a iż nie był pewny czy to zrobił i wrócił się to organista "zdiagnozował" u niego nerwicę natręctw), zamknął wszystko i ruszyliśmy w drogę.
Ja się go choćby zapytałam, czy nie woli podjechać autobusem - uznał, iż czuje się na tyle silny, iż przejdzie ten odcinek. Trzymałam go za słowo, bo choćby nie miałam telefonu, aby w razie czego zadzwonić po pomoc. Niemal od razu wyskoczył mi z tematem obozu. A już myślałam, iż zrozumiał i dał sobie z tym spokój. Ale widać nie. Moje argumenty nie za bardzo do niego docierały, adekwatnie każdy z nich odbijał. Myślałam, iż się mentalnie załamię. Jeszcze mnie próbował brać na litość. Pilnowałam się, żeby mu nie powiedzieć słowa za dużo, a potem znowu nie mieć wyrzutów sumienia, iż potraktowałam go za ostro. I chyba mi się to udało. Na razie nie wydaje mi się, aby był o to na mnie jakoś specjalnie zły, ale zauważyłam, iż jest typowym introwertykiem i wiele rzeczy skrywa w sobie. Więc może i ewentualny gniew na mnie (chociaż nie wiem o co) też? A z drugiej strony - gdyby był zły to raczej pożegnałby się oschle, a już na pewno neutralnie, a nie z uśmiechem na twarzy. Szczerym i niewymuszonym, co by nie było.
Idź do oryginalnego materiału