Przez trzy ostatnie dni przed świętami ósmoklasiści z podstawówki, w której uczy Ksiądz Niosący Światło pisali próbny sprawdzian na zakończenie tego etapu edukacyjnego. Sam kapłan postanowił poświęcić wolne poranki na budowę ciemnicy i Grobu Pańskiego. W poniedziałkowy ranek, kiedy byłam na zajęciach z asystentury rodzin, to w przerwie między zajęciami napisałam do niego SMSa z pytaniem, jaka jest szansa, iż złoży cały Grób w jedno przedpołudnie. W przeciągu 15 minut dostałam odpowiedź, iż to raczej nie jest możliwe i iż we wtorkowy poranek też będą go budować. Ale wtorkowe przedpołudnie też mi nie pasowało, bo i miałam przedstawić na zajęciach z pedagogiki leczniczej temat dotyczący przebywania dziecka z przewlekłą chorobą w szkole, i potem pomagałam w przeprowadzeniu warsztatów z mediacji dla uczniów szkół podstawowych oraz ponadpodstawowych. Nie chciałam z tego rezygnować, bo już jakiś czas temu obiecałam tą pomoc wykładowczyni z mediacji. Ksiądz odpisał mi, iż mam się tym nie przejmować i przyjść "na odbiór" (cokolwiek to oznacza).
Potem widziałam się z nim po wtorkowej Mszy. Kurcze, bardziej wypytał mnie o prezentację tematu, niż o to, czy mi się podoba Grób i Ciemnica. Aż mi się głupio zrobiło. Oczywiście nie byłby sobą, gdyby mi nie dociął, iż gdzie ja się szlajam, iż on sam musiał budować to wszystko. O przepraszam, nie sam, bo na pewno przyszli mu jacyś mężczyźni do pomocy. Poza tym, mógł przenieść budowę na wieczór - wtedy bym była. No niestety, nie każdy mógł sobie pozwolić na wolne z powodu egzaminów ósmoklasisty. Ale z drugiej strony, trochę zrobiło mi się głupio, kiedy uświadomiłam sobie, iż chyba mnie lubi, skoro nie ma mnie jeszcze dosyć i sam włącza mnie w różne rzeczy, chociaż nie jestem z tej parafii. I jeszcze interesuje go moje życie, mimo tego, iż sam ma masę problemów.
Jednak to nie było tak, iż w ogóle nie pomogłam w budowie dekoracji wielkanocnej. W środę bowiem ksiądz zaczął montować oświetlenie tego wszystkiego. Za dużo pomocników nie miał - zostało jedno starsze małżeństwo, organista wygrywający wszystkie warianty radosnego "Alleluja", i przypadkowo ja. Przypadkowo, bo chciałam tylko zobaczyć z bliska całą dekorację. I tak jakoś przypadkowo napatoczył mi się Ksiądz Niosący Światło z najnowszym nabytkiem - kolorową lampką, której kolor lampki ustawia się dzięki telefona. Nie wiem jak to działa - pewnie na bluetooth - ale zabawę miał z tym przednią. I niech mi ktoś powie, iż mężczyźni nie są wiecznymi dziećmi. Zresztą to nie jedyna jego zabawka, sądząc po skrzyni z narzędziami.
On się bawił z oświetleniem, w tle leciało "Alleluja", a ja oceniałam, czy takie światło może być. Względnie trzymałam brzozowe gałązki powtykane w grób. Albo chodziłam do graciarni po kolejny przedłużacz. W ostateczności zostałam skazana na jego marudzenie, kiedy nie mógł znaleźć podstawki pod krzyż. I choćby mi się zwartło, no ale ja naprawdę nie wiedziałam, jak ona wygląda i czego mam szukać. A tym czasem usłyszałam, iż najłatwiej to jest powiedzieć, iż się nie wie, co gdzie jest i jak co wygląda. Ale ja naprawdę tego nie wiedziałam, gdyby nie to, to nie musiałby skakać po całym kościele, bo bym mu to znalazła i przyniosła. A potem jeszcze kazał mi zostawić papierową kotwicę, bo oczami wyobraźni widział, jak dziurawię ją w kilku miejscach. Myślę, iż tu też wykazał swoje wyolbrzymienie sytuacji, no ale dobra, zostawiłam mu tą kotwicę, żeby był spokojniejszy.
Atmosfera robiła się gorąca, Ksiądz zaczął się złościć na wszystko, jak nie on. W pewnym momencie choćby wrzasnął na organistę, który zaskoczony patrzył to na mnie, to na Księdza (wspomniane małżeństwo poszło już do domu). Ksiądz z kolei jeszcze zaczął coś tam grzebać przy Grobie. Chwilę przy nim posiedziałam - jakby potrzebował aby mu coś podać, a potem podeszłam do ambonki, aby z lekcjonarza przeczytać sobie lekcje z Wielkiego Czwartku. Mój wzrok padł na Psalm, przypomniała mi się jedna pieśń będąca jego interpretacją, a gula stanęła mi w gardle. W głowie zaś brzmiał jeden takt:
Teraz to choćby ksiądz zauważył, iż coś jest nie tak, i chyba choćby przez przypadek pomyślał, iż to z jego powodu. W każdym razie zaczął mnie przepraszać, iż naskoczył na mnie bez powodu - mogłam nie wiedzieć, jak wygląda ta cała podstawka pod krzyż. Ale przecież nic się nie stało, każdego mogą ponieść nerwy. Ja i tak się dziwię, iż wcale się na mnie nie złości i nie denerwuje, a mógłby.
Wkrótce się okazało, iż adekwatnie wszystkie światła ze sobą współgrają. Jeszcze tylko wystarczyło odnieść niepotrzebne rzeczy do graciarni i można było się zbierać. W dalszym ciągu ta pieśń chodziła mi po głowie. No, lubię ją i już. Na zakrystii jeszcze powyjmowałam księdzu kołatki za schowka i poczekałam, aż pogasi światła na kościele. A potem jeszcze zaniosłam mu dwie małe skrzynki z narzędziami pod plebanię, żeby odpoczął i nie biegał w te i na zad.
Miałam też głupie wrażenie, iż przejął się tym, iż na mnie wyskoczył o tą podstawkę od krzyża. A przecież nic takiego się nie stało, ja zaś wiem już jak ona wygląda. Nie chcę, aby czuł się winny, bo nie ma czego. Żałuję, iż mu tego nie powiedziałam od razu, ale może zapomni wcześniej niż się spodziewam. A może kiedyś zaśpiewam mu tą pieśń? Mam nadzieję, iż nie ucieknie, ani naprawdę się na mnie nie zezłości kolejny raz...