Permanentne zmęczenie po całonocnej drodze odbierało mi władzę nad ciałem, ból łydek i lewego uda (jednak to ono bardziej pracowało) sprawiał, iż zmęczony organizm był w miarę świadomy otaczającej go rzeczywistości, a głód, mimo pozornego zaspokojenia go ciepłą herbatą, z którą czekał na nas na progu plebani Ksiądz Niosący Światło, dopominał się uzupełnienia zgubionych gdzieś po drodze kalorii. Z drugiej strony wznoszące się coraz wyżej słońce zwiastowało, iż to będzie dobry dzień. Mimo wszystko, a może dlatego, że...
Ksiądz zastanawiał się, kiedy zregeneruję się po wysiłku ostatniej nocy. Bo wie, iż nieco odbiegam ruchowo od przeciętnego człowieka. I wie, czym to jest spowodowane. I z czym się to wiąże. I iż nie da się tego zniwelować adekwatnie niczym. Nie uczył się tego na uczelniach i kursach, nauczyło go tego życie i obserwacja. A warunki miał idealne - przez lata był kapelanem jaworznickiej wspólnoty "Wiara i Światło". Ja jednak nie miałam na to czasu - dochodziła godzina 10 rano (28 godzina bez snu), a ja na 12:00 byłam umówiona w Oratorium w S-cu, aby opowiedzieć dzieciakom i młodzieży o bł. Pier Giorgio Frassatim. Czasu starczyło na szybki prysznic, przebranie rzeczy i zjedzenie śniadania. Na szybki sen już go niestety zabrakło.
Z drugim plecakiem na plecach ruszyłam przed siebie. Prysznic nieco mnie orzeźwił i rozbił moje zakwaszone mięśnie. Dzięki temu mogłam dojść do autobusu, a potem do budynku wspólnoty. choćby czas miałam w miarę dobry. Na pewno lepszy niż ten, w którym pokonałam EDK. No, ale EDK to nie wyścigi i każdy pokonuje jej trasę w swoim tempie.
Jeszcze przed prelekcją spojrzałam w lustro, czy wyglądam jak człowiek, czy też bardziej jak upiór, chociaż nie z opery. Nie, zdecydowanie jak człowiek. Chociaż nie ukrywam, czułam to zmęczenie. I pewnie gdybym poprosiła o przeniesienie tego wystąpienia na później, to nie byłoby problemu z tym, a zwłaszcza w momencie, kiedy podałabym powód. No, ale tego nie zrobiłam. Chciałam to mieć też za sobą. Chociaż w temacie Pier Giorgia czuję się raczej dobra. choćby rozważania do odbywającej się dzień wcześniej Drogi Krzyżowej z bierzmowanymi oparłam na jego sylwetce. I chyba się podobało. Ale nie mnie to oceniać.
Bardziej poszłam w dialog niż w monolog. Nie lubię długo mówić - zajmuje to i dużo czasu i męczy. Zresztą wychodzę z założenia, może błędnego, iż dzieciaki więcej z czegoś wyniosą, o ile same dojdą do pewnych wniosków. Oczywiście, przedstawiłam im pokrótce jego życiorys i zainteresowania, ale młodzież sama musiała dojść do tego, co może zainspirować ich w życiu Pier Giorgia i skłonić do zmiany. Jak zwykle niezbędne okazały się markery i kartki papieru, aby zapisywać swoje pomysły.
A mnie, mimo wspomnianego zmęczenia, przyszedł pomysł na stworzenie gry planszowej na temat Pier Giorgia. Na razie to jednak tylko pomysł, koncepcja, zapisana gdzieś na brudno, żeby nie zapomnieć. Nie powiem, iż zostanie zrealizowana, bo może na to zabraknąć mi czasu (ostatnio papierologię z pracy nieustannie przynoszę do domu, aby wyrobić się z nimi na czas, nie wspomnę już o pisaniu prac zaliczeniowych, konspektów zajęć, magisterek i w ogóle, bo to chyba najbardziej na dzień dzisiejszy mnie pochłania), pomysł jednak jest, a od czegoś trzeba zacząć.
Tym razem nie zostałam na zajęciach do końca. Musiałam wcześniej wrócić do domu i przekimać się te 2 godzinki. Tym bardziej, iż jeszcze wieczorem miałam próbę przed wystawieniem Misterium Męki Pańskiej. Za wiele sobie nie pospałam, ale zawsze coś.