Wydaje mi się, iż taki był właśnie komunikat wypływający dzisiaj z mojego organizmu - Lolek, zwolnij, za dużo emocji w ostatnim czasie mi dostarczyłeś. Hmm..., jakby nie patrzeć to ostatnie dni dostarczyły mi niemałą dawkę emocji - niezbyt przyjemna rozmowa z dziekanem i prodziekanem, stres w pracy, pisanie prac dyplomowych, powrót Księdza Niosącego Światło i niemal natychmiastowa jego niemoc, akademia związana z 20 rocznicą śmierci Jana Pawła II i pewnie coś by się jeszcze znalazło. W każdym razie takie kombo całkowicie rozwaliło mój organizm, a na pewno układ pokarmowy.
Rano jeszcze pojechałam do K-wic na 8 na zajęcia, ale im dalej tym gorzej. W końcu poddałam się uznając, iż takie wychodzenie co chwilę z zajęć nie ma sensu. I ja nic nie skorzystam, i jeszcze innym przeszkadzam. Ostatkiem sił dotarłam do domu i niemal natychmiast wylądowałam w łóżku skręcając się z bólu. Jasne, iż wzięłam leki przeciwwszystkiemu, ale zanim zaczęły one działać to minęło trochę czasu. Jeszcze zadzwoniłam do pracy, iż mnie dzisiaj nie będzie. No trudno.
Próbowałam czytać książkę ("Judasza" Toscy Lee), ale zupełnie nie mogłam się skupić. Za bardzo mnie mdliło i bolało. W końcu poszłam spać. I chyba dobrze mi to zrobiło, bo po obudzeniu się czuję się ciut lepiej. Kolacji nie planuję, chyba zostanę przy sucharach.
Zobaczymy co będzie jutro. Może mi przejdzie. A jak nie to będzie trzeba iść do lekarza. A najlepsza rada? Nie przejmować się wszystkim tak bardzo. Tylko żeby tak się jeszcze dało.