"Chcesz kogoś poznać, daj mu władzę" - ta jedna z myśli Księdza Niosącego Światło zrobiła na mnie duże wrażenie i jakoś tak zapadła mi w pamięć i w serce. No bo po tym jak ktoś obchodzi się z innymi, czy bardziej jest dla nich, czy dla własnych interesów. A z tym ostatnim łatwo jest przesadzić. Wiem to z autopsji. Przez wiele lat byłam przewodniczącą klasy, z dwa razy przewodniczącą szkoły. Chociaż w zasadzie byłam jeszcze dzieciakiem, to pamiętam jak chodziłam za nauczycielami i prosiłam, aby dali jeszcze jedną szansę temu z mojej klasy albo tamtemu z klasy X. A potem nie raz siedziałam pod klasą, gdzie poprawiali oceny i trzymałam za nich kciuki. Albo jako przewodnicząca szkoły ogarniałam akademie i oficjalne powitania. Czy działałam na szkodę innych? Mam nadzieję, iż nie, a choćby jeśli, to skutki tego nie były zbyt duże. Teraz, po latach, odpowiedzialność nie spadła. choćby nie wiecie ile razy zastanawiałam się czy pod tym względem nie nadwyrężę zaufania, jakim obdarzył mnie chociażby ksiądz. Na razie nie ma raczej do mnie pod tym względem zastrzeżeń i mam nadzieję, iż tak zostanie. Chociaż, znając życie, to podsumowanie mojej pracy otrzymam na zakończenie pracy. Albo i nie, co pewnie też specjalnie mnie nie zdziwi. Już nie.
Niestety, mam wrażenie, iż wiele osób sięga po władze głównie dla osiągnięcia własnych korzyści. To, co się działo kiedy przewodniczącą była nasza eks-starościna, było nie do przyjęcia. Myślałam, iż już nic bardziej kreatywnego nie można wymyślić w celu "dokopania" ludziom, których się nie lubi. Można, i to uderzając w najczulsze punkty.
Nie rozumiałam ekscytacji Madziołka, kiedy na drzwiach samorządu zawisł ten zakaz. Co istotne, zakaz dotyczący jednej osoby z jej roku, z którą jest skonfliktowana. Myślę, iż kto jak kto, ale wiem, co to znaczy być wykluczonym czy też odrzuconym z powodu inności, cokolwiek by to nie oznaczało. A takie postępowanie do tego się sprowadzało. Może dlatego bywałam w samorządzie tylko wtedy, kiedy musiałam, czyli na jego posiedzeniach. I zwykle zawsze była prośba, aby ta kartka znikła. Była też obietnica, iż niedługo tak się stanie.
Ale nie doszło to do skutku, a o sprawie dowiedziały się władze wydziału. I wezwały cały zarząd do siebie. Przewodnicząca próbowała się z tego wytłumaczyć, a raczej wytłumaczyć swoje zachowanie i dlaczego to zrobiła, ale bądźmy szczerzy - niezbyt udanie i raczej jeszcze bardziej się pogrążała niż sobie pomagała. Wszyscy wyrażali żal i skruchę z powodu tego, co się stało, tylko nie ona. Trochę mnie to zdziwiło, bo z jednej strony powoływała się na chrześcijańskie wartości, a jednak jej działanie mówiło coś innego. Delikatnie, przy władzach odważyłam się wyrazić moje zdanie na ten temat. Myślałam, iż nieco spasuje. Spasowała, do momentu opuszczenia gabinetu władz. Wtedy się zaczęło. Pretensje o wszystko były do nas, tak samo jak obwinianie o zaistniałą sytuację. Tylko, iż każdy z nas obecnych był za zdjęciem tego zakazu z drzwi. Jedynie Madziołek ją popierała, ale akurat ona była chora. Czy teraz też byłaby za tym, aby ta beznadziejna kartka tam wisiała? Wątpię. Mleko się wylało, trzeba je sprzątnąć i czekać na konsekwencje, a o ile takież będą to przyjąć je z pokorą.
A ja mam wyrzuty sumienia. Nie dlatego, iż okazałam się "zdrajcą" względem przewodniczącej (chociaż według Wisi nie zrobiłam nic takiego, tylko grzecznie wyraziłam swoje zdanie na ten temat, w żaden sposób nie uderzając w przewodniczącą), ale dlatego, iż tak późno wyraziłam swoje zdanie odnośnie tej sprawy. Ale lepiej późno, niż wcale. Zresztą zaczyna się od takich sytuacji, co do których nikt nie mówi nie, a kończy całkowitym wykluczeniem z danej społeczności. A tego chyba nikt nie chce.