Dawno nie widziałam tak ciepłego października. Kiedy usłyszałam od głównego organizatora wyjazdu do Wadowic i Kalwarii Zebrzydowskiej, że chce jechać pod koniec października, byłam pewna obaw, że chociażby pogoda nam nie dopisze. Na upadłego w pierwszej z miejscowości można by zaprzestać na zwiedzaniu bazyliki, domu papieża oraz próbie dostania się do sali Domu Katolickiego, gdzie można by opowiedzieć im trochę o historii miasta, a w Kalwarii odprawić Drogę Krzyżową w krużgankach, ale co to za radość z takiej wycieczki zrobionej trochę "po łebkach".
Tymczasem ku mojej radości w tamten sobotni poranek wszystkie znaki na niebie i ziemi zwiastowały piękną pogodę na cały dzień. Zapowiadała się wspaniała przygoda, a przede wszystkim, dla mnie samej, możliwość wykazania się zdobywaną przez lata wiedzą na temat tych dwóch miast, a także kompetencjami zdobytymi na studiach z turystyki religijnej. I chociaż czułam wewnętrzną niepewność, a w mojej głowie pojawiało się nieustanne pytanie: czy na pewno podołam temu zadaniu, to wiedziałam, że muszę zrobić wszystko, aby tak się stało. Nie mogłam zawieść ani księdza-opiekuna, ani tym bardziej Księdza Niosącego Światło. I tylko zmieszanie na twarzy pierwszego z nich, kiedy wspominałam o tym drugim, wywoływało we mnie niepokój. Temat jednak był szybko zmieniany, a więc i szybko zmieniał się tok mojego myślenia. Może nawet zbyt szybko?
Podróż trwała ok. 1,5 godziny. Po godzinie 9.00 wysiedliśmy z autokaru i plantami dotarliśmy na wadowicki Plac św. Jana Pawła II (czyli popularny rynek). Tam rozdzieliliśmy się na dwie grupy. Pierwsza poszła zwiedzać z księdzem Muzeum Jana Pawła II mieszczące się w kamienicy, w której w dwudziestoleciu międzywojennym mieszkała rodzina Wojtyłów, a druga została ze mną na rynku. Podeszliśmy do mieszczących się przy fontannie ławeczek, na których moi słuchacze mogli sobie usiąść, ja natomiast zaczęłam swoją opowieść o historii Wadowic, która sięga 1327 roku, kiedy to po raz pierwszy nazwa miejscowości (jeszcze jako Wadowicze) pojawia się w tzw. spisie świętopietrza. Moja opowieść kończyła się na współczesności, po czym udaliśmy się pod bazylikę, gdzie opowiedziałam im o niej. Następnie była zmiana - druga grupa poszła do muzeum, a pierwsza została, aby posłuchać opowieści o mieście. Trochę żałuję, że nie było z nami dzieci, bo może ciekawym urozmaiceniem byłoby dla nich szukanie różnych tabliczek z pielgrzymkami Jana Pawła II wkomponowane w płyty chodnikowe, którym wyłożony jest plac. Chociaż z sentymentem wracam do czasów mojego dzieciństwa, kiedy był on pokryty zielenią, a my, małe bąki, puszczaliśmy papierowe łódeczki w dawnej fontannie. Potem była Msza święta, czas wolny oraz zwiedzanie klasztoru karmelitów na wadowickiej Górce. Następnie przeszliśmy pod byłe koszary, skąd autobus zabrał nas do Kalwarii. Oczywiście podzieliłam się swoją wiedzą i o gimnazjum im. Marcina Wadowity, o które zahaczyliśmy (ksiądz był pod wrażeniem mojej wiedzy na temat tego, że oprócz Jana Pawła II jeszcze jeden święty kształcił się w jego murach - św. Józef Bliczewski*, biskup lwowski), karmelitach, koszarach, w których służył Karol Wojtyła senior, ale także siostrach Nazaretankach mieszczących się naprzeciwko. Zdradziłam im też, że w którejś z kamienic po drugiej stronie koszar, mieszkała rodzina Wojtyłów, kiedy po raz pierwszy zamieszkała w Wadowicach. Trochę żałowałam, że nie podeszliśmy do kościoła św. Piotra, będącego wotum za ocalenie Jana Pawła II, ale może innym razem.
Kalwaria Zebrzydowska przywitała nas nie gorszą pogodą, chociaż złowieszcze chmury raz po raz zasłaniały świecące słońca. Lubię to miejsce, wraz z cichymi kapliczkami Dróżek Matki Bożej oraz Pana Jezusa rozsiane po okolicznych wzgórzach, które pierwszy raz przeszłam w wieku niespełna 5 lat. Ile razy w późniejszym czasie je przeszłam to trudno zliczyć. Cisza sprzyja nie tylko własnemu wyciszeniu się, ale i rozmyślaniom na różne tematy, a piękno otaczającej cały kompleks przyrody bez wątpienia wzbudza zachwyt wśród pielgrzymów. Ciekawa jest legenda jej utworzenia - podobno jej założyciel, Mikołaj Zebrzydowski, miał ze swojego zamku w Lanckoronie zobaczyć, jak podczas burzy jeden z piorunów uderza w ten teren. Odebrał to jako znak, aby właśnie tam założyć Kalwarię wzorowaną na jerozolimskiej Drodze Krzyżowej Pana Jezusa.
 |
Widok na okolicę |
 |
Moja babcia jeszcze pamięta czasy kiedy na strychach tych domów nocowało się po prostu na słomie
|
Kalwaria Zebrzydowska słynie z dwóch wielkich i ważnych wydarzeń w ciągu roku - Misterium Wielkiego Tygodnia (przybliżałam je >>
tutaj<<, >>
tutaj<<, >>
tutaj<<, >>
tutaj<< i >>
tutaj<<) oraz sierpniowych uroczystości odpustowych zaśnięcia i wniebowstąpienia Najświętszej Maryi Panny (pisałam o nim >>
tutaj<<). Niemal od samego początku swojego istnienia (1602 r) miejsce to przyciągało rzesze pielgrzymów, pragnących poczuć się tak, jak w Ziemi Świętej. Jednak chyba najbardziej Kalwaria Zebrzydowska została rozsławiona przez papieża Jana Pawła II. Pielgrzymował tu jako chłopiec, nastolatek, kleryk, ksiądz, biskup, kardynał, aż wreszcie - jako papież. Nie bez powodu na placu przed bazyliką stoi upamiętniający go pomnik. W 1999 roku cały kompleks został wpisany na Listę Dziedzictwa UNESCO, co jeszcze bardziej podkreśliło (i w dalszym ciągu podkreśla) jego wyjątkowość i unikalność.
Wizytę w Kalwarii rozpoczęliśmy od placu przed bazyliką, tradycyjnie nazywanym Placem Rajskim. To tam, podobnie jak w Wadowicach, zapoznałam pielgrzymów z historią i specyfiką tego miejsca, jak również opowiedziałam im o samym zakonie bernardynów, którego ojcowie sprawują odwieczną opiekę nad tym miejscem. Podzieliłam się też z nimi pewną ciekawostką na temat obrazu Matki Bożej Kalwaryjskiej wiszącego w bazylice, ale o nim poświęcę osobną notatkę, może w rocznicę tego wydarzenia? Może nie poszło mi tak dobrze, jak w Wadowicach, ale chyba też nie było tak bardzo źle. Zaprosiłam ich na zwiedzenie bazyliki, a następnie udaliśmy się na Dróżki, aby odprawić skróconą wersję Dróżek Pana Jezusa, czyli Drogę Krzyżową.
 |
Drogowskaz, żeby nikt nie zabłądził |
Drogę pielgrzymom wskazują drogowskazy, takie jak ten powyżej, ale ja już bardzo dobrze znam każdą z przedstawionych na nim trzech dróg. Wnet doprowadziłam pielgrzymów na sam początek Drogi Krzyżowej, czyli do Ratusza Piłata. Trochę żałowałam, że wejście na święte gradusy było zamknięte, bo jak dla mnie piękną tradycją jest to, jak pielgrzymi wchodzą po nich na kolanach całując każdy z kolejnych schodów. Tak samo piękna, chociaż rzadko już praktykowana, jest ta, gdzie każdy nowy pątnik ma na głowie uplecioną koronę z uplecionych cierni, którą potem składa w kaplicy obnażenia.
Trasa Drogi Krzyżowej jest najkrótszą z tych trzech, a zarazem jest częścią Dróżek Pana Jezusa. Przeszliśmy ją w ok 45 minut, po drodze rozważając każdą z kolei stację. Trochę dziwnie było słuchać napisanych przez siebie tekstów, ale księdzu prowadzącemu bardzo się one spodobały i pod względem treściowym i pod względem teologicznym. Poruszyłam w nich tematy różnych form odrzucenia wzajemnego ludzi oraz Boga przez ludzi, czyli coś, co się dzieje na co dzień, również za sprawą nas samych. Napisanie wszystkiego trochę mnie kosztowało pod względem emocjonalnym, bo ciągle miałam wrażenie, że nie do końca piszę to, co tak właściwie mam na myśli. Ale ostatecznie chyba wszystko poszło jak miało pójść.
 |
Droga do Kaplicy Trzeciego Upadku - wbrew pozorom jest bardzo stroma |
Jedną z intencji nabożeństwa był powrót do zdrowia i sił Księdza Niosącego Światło. W zasadzie trudno by było, żeby pominięto w tym wszystkim tak lubianego przez wszystkich w parafii (i poza nią) kapłana. Idę o zakład, że gdyby mógł, to sam uczestniczyłby w tej wycieczce. Wszak był tu nie raz, i nie dwa. A jak tylko pomyślałam sobie o tej intencji, to jakoś tak przybywało mi sił. I nawet niezwykle stroma droga prowadząca do Kaplicy Trzeciego Upadku nie była tego dnia tak bardzo stroma jak zawsze. Pomyślałam sobie nawet wtedy, pewnie dosyć naiwnie, że będzie jeszcze tyle okazji, aby go tu zabrać. Gdybym wtedy wiedziała to, czego dowiedziałam się później...
Po zakończeniu nabożeństwa i zejściu nie mniej stromym zejściem (w odniesieniu do wejścia do Kaplicy Trzeciego Upadku) pod stopy klasztoru, mieliśmy ponadgodzinny czas wolny. Zbiórkę przy autokarze zaplanowaliśmy na 17:00, a do tego każdy mógł robić to, na co miał ochotę. Coś mnie tknęło i postanowiłam przejść jeszcze raz trasę Drogi Krzyżowej (z Dróżkami mogłabym się nie wyrobić czasowo) i porobić fotografię obiektów i otaczającej ich przepięknej przyrody. Tak, wiem, mogłam to zrobić podczas wspólnego nabożeństwa, ale byłam tak tym wszystkim przejęta, że wyciągnięcie mojego aparatu cyfrowego było ostatnią rzeczą, o której wtedy myślałam. A poza tym na trasie między stacjami odmawialiśmy to Koronkę do Bożego Miłosierdzia (bo to godzina 15:00 była), to różaniec, więc ręce cały czas miałam zajęte przesuwaniem paciorków. Z drugiej strony tak bardzo chciałam porobić zdjęcia i pokazać je kiedyś Księdzu Niosącemu Światło. Wiem, że nie są najpiękniejsze i najwyższych lotów, ale wiem też, że on na pewno je doceni.
 |
Kaplica Piłata skąpana w październikowym słońcu. Prowadzą do niej święte gradusy, czyli schody |
 |
Scena skazania Jezusa na śmierć |
 |
Chyba z kwadrans robiłam to zdjęcie, ale - niech żyje samowyzwalacz! |
 |
Żeby nie zapomnieć, że to już jesień |
 |
Kaplica włożenia krzyża Jezusowi na ramiona |
 |
Pierwszy upadek |
 |
Zawsze mnie wzruszała ta scena |
 |
Tak samo, jak ta ze św. Weroniką |
 |
Warto patrzeć pod nogi - po drodze udało mi się wypatrzeć stokrotkę w trawie |
Najpiękniejsze barwy jesieni :)
 |
A przy jednym z domków po drodze można wypatrzeć taką figurkę Maryi |
 |
Kolejna kaplica - tym razem Drugi Upadek |
 |
I kolejna odsłona jesieni |
 |
Takie widoki lubię najbardziej! |
 |
Tak samo jak widok traw rosnących na poboczu |
 |
Oblaty śląskie to moje ostatnie odkrycie. Są idealne na szybką przekąskę |
 |
A tutaj płaczące niewiasty wychodzą Panu Jezusowi na drogę |
 |
Ta sama kaplica widoczna od strony góry Trzeciego Upadku |
 |
Okoliczności jesiennej przyrody towarzyszące do ostatnich Stacji |
 |
Na drodze nie brakuje też kamieni, tak jak w życiu każdego z nas |
 |
Kaplica Obnażenia - wyjątkowo podoba mi się to zdjęcie
|
 |
I to już ostatni obiekt na drodze |
 |
A wraz z nim miejsce, w którym pątnicy mogą zostawić swoje krzyże niesione symbolicznie podczas Drogi Krzyżowej |
Może ta jesień nie za bardzo wybrzmiała w moich zdjęciach, ale musicie mi uwierzyć, zachwyciła mnie w szczególny sposób. Powoli wracałam już na teren samego klasztoru, ponieważ zbliżał się czas zbiórki, a kto był na Kalwarii ten zapewne kojarzy to strome zejście pod klasztor. Naprawdę, nie chciałam na koniec się z niego sturlać.
Ogólnie byłam zadowolona z siebie, chociaż są rzeczy, które poprawiłabym. Ale zważając na to, jak rzadko mam okazję wykorzystać moje umiejętności (za to od razu z górnej półki, bo chyba nie każdy ma okazję oprowadzać grupę po takim Rzymie, nawet gdy ogranicza się to do opowiedzenia o kilku zabytkach), to wydaje mi się, że poszło. Wiedziałam, że muszę "pochwalić" się Księdzu Niosącemu Światło, a przede wszystkim podziękować mu za propozycję, za to, że pomyślał o mnie i dał się wykazać. Ale to odłożyłam na wieczór, albo na drugi dzień, kiedy emocje już opadną. Za to zaczęłam myśleć o kolejnej wycieczce. Może do Wał-Rudy, może do Niepokalanowa? Skoro teraz się udało, to może warto dalej próbować. I może nawet udałoby się zabrać na nią Księdza Niosącego Światło? I...
I nagle moje marzenia prysły niczym bańka mydlana usłyszawszy, zupełnie przypadkowo, rozmowę księdza z parafianką. Nie, nie dotyczyła mnie, chociaż to pewnie łatwiej by mi było wziąć na klatę i przyjąć do wiadomości ewentualną porażkę. Dotyczyła Księdza Niosącego Światło i tego, że znowu dwa dni wcześniej trafił do szpitala. I że jest nieciekawie. Oni stali tak, że mnie nie widzieli, ale ja wszystko słyszałam. I chociaż chciało mi się płakać, nie mogłam dać po sobie poznać, że wiem. Może dobrze, że w drodze powrotnej po prostu padłam, przynajmniej nie myślałam o tym wszystkim nie myślałam. A to już naprawdę mogłoby skutkować płaczem z mojej strony. I nawet ogromne brawa za wycieczkę nie były w stanie mi osłodzić wieczoru.
* W tym roku przypada 100-lecie jego śmierci
Ojej... czyżby zakończenie tej historii było niepomyślne? Jakoś tak zabrzmiało, że czarne myśli mnie dopadły... Obym się myliła.
OdpowiedzUsuńNo, tak nie do końca wszystko tego dnia wyszło na plus. Musiał też pojawić się pewien negatywny akcent na sam koniec dnia. Pozdrawiam serdecznie
UsuńPiękna fotorelacja z pięknego miejsca:)))Pozdrawiam serdecznie i zdrowia dla księdza życzę:)))
OdpowiedzUsuńTego dnia pogoda była wyjątkowo piękna i aż trudno było uwierzyć, że to już druga połowa października. Pozdrawiam serdecznie
UsuńWitaj deszczowo, listopadowo Karolinko
OdpowiedzUsuńZ przyjemnością pospacerowałam z Tobę tymi niezwykłymi ścieżkami.
Tylko to zakończenie... Mam nadzieję, że jest już dobrze.
Niech każdy dzień będzie dla Ciebie łaskawy w codzienności
Tak, teraz jest już dobrze, ale wtedy... Wtedy byłam naprawdę przestraszona i różne myśli pojawiały się w mojej głowie. A kalwaryjskie dróżki zachęcają do spacerów w każdej porze roku, nawet zimą. Pozdrawiam
UsuńA wiesz, że nigdy nie dane mi było tam być?
OdpowiedzUsuńokularnicawkapciach.wordpress.com
Może warto to nadrobić? Kalwaria Zebrzydowska jest naprawdę piękna. Pozdrawiam serdecznie
UsuńBrawo, wycieczka się udała ,zdałaś egzamin, księdzu wszystkiego dobrego.Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńTak, wycieczka się udała, chociaż do końca nie wierzyłam, że tak będzie. Pozdrawiam
UsuńMiło Cię widzieć Karolinko! Ja pamiętam wycieczkę w to piękne miejsce i wówczas jedna z uczennic złamała rękę :( Taka fajna dziewczyna, niefortunnie upadła, pamiętam to zamieszanie do dzisiaj...
OdpowiedzUsuńOj, czyli wycieczkę zapamiętałaś nie do końca w pozytywny sposób. Właśnie mi się przypomniała jak babcia zawsze nas ostrzegała aby uważać idąc górą trzeciego upadku, bo spadając z niej można się poobijać, a nawet i połamać. Pozdrawiam serdecznie
UsuńW Wadowicach byłam dawno temu, w Kalwarii Zebrzydowskiej jeszcze nigdy - chyba czas na kolejną wycieczkę.
OdpowiedzUsuńW razie czego służę za przewodnika :)
UsuńMam nadzieję, że Twój smutek jest nieuzasadniony...
OdpowiedzUsuńOwszem, okazało się, że ksiądz był wtedy w szpitalu, ale z innego powodu, niż podsuwała mi wyobraźnia. Czyli nie było aż tak źle, jak na początku myślałam. Pozdrawiam
UsuńByłam tam dwa razy Karolciu. Piękne miejsce i ciekawe. Na kalwaryjskim wzgórzu też. Zwiedzaliśmy klasztor, a potem była msza jak pojechaliśmy z księdzem Krzsztofem i klasą po komuni Dominiki. Drugi raz byliśmy z kursem przewodnickim. Zaraz z Kalwarii były Wadowice.
OdpowiedzUsuńPrzytulam mocno
Kasia Dudziak
Wadowice i Kalwaria Zebrzydowska są częstym miejscem pierwszokomunijnych pielgrzymek. A ja zastanawiam się, ile tam byłam razy, ale chyba nie doliczę się tego. Pozdrawiam
UsuńZnam te miejsca :)
OdpowiedzUsuńNo to gratuluję kolejnego sukcesu i jak zawsze jestem pod wrażeniem Twojego zaangażowania w różne projekty!
Dziękuję, chociaż to tak naprawdę po trochu zasługa też tych, którzy we mnie uwierzyli. Pozdrawiam
UsuńSprawdziłaś się w terenie, wykorzystałaś umiejętności, super sprawa, tylko przykro z powodu tej smutnej wiadomoąci... oby też zakończyła się jednak pozytywnie...
OdpowiedzUsuńJa już zaczynałam wątpić w to, że kiedykolwiek będzie mi dane wykorzystać i wiedzę, i zdobyte umiejętności. A jednak. Ta wiadomość zdecydowanie popsuła mi radość z tego dnia, no ale takie jest życie. Pozdrawiam
UsuńGratuluję Ci, na pewno z Twojej strony wszystko zostało zrealizowane wspaniale :). Relacja tutaj na blogu też jest fantastyczna, mnóstwo się dowiedziałam, z przyjemnością obejrzałam zdjęcia. Masz dar interesującego opowiadania. Bardzo mi przykro, że na koniec wycieczki usłyszałaś smutną wiadomość, mam nadzieję, że jednak Księdzu się polepszy i będziecie mogli razem pojechać na kolejną wycieczkę. Tobie także życzę zdrowia i pogody ducha :). Pozdrawiam Cię serdecznie!
OdpowiedzUsuńWitaj Gosiu na moim blogu, cieszę się, że do mnie zajrzałaś i że podoba Ci się ta relacja. Starałam się, aby było w miarę ciekawie. Ksiądz na szczęście w miarę szybko pokonał infekcję, ale wtedy naprawdę różne myśli kołatały mi się po głowie. Dziękuję za życzenia, pozdrawiam serdecznie i oczywiście jeszcze raz dziękuję za odwiedziny
UsuńKarolino, piękna relacja - i Twoja opowieść i fotografie!
OdpowiedzUsuńŻyczę, aby Twoje plany i pomysły na kolejne wycieczki mogły się ziścić, byś dzieliła się swą wiedzą i oprowadzała wycieczki po tak niezwykłych miejscach :-))
Pozdrawiam ciepło!
Anita
Dziękuję Anitko za ciepłe słowa i cieszę się, że zarówno zdjęcia, bądź co bądź nie zawsze doskonałe, jak i ogólnie to co napisałam, Ci się podoba. Mam nadzieję, że Twoje życzenie się spełni. Pozdrawiam
UsuńW Wadowicach byłam bardzo dawno temu a przez Kalwarię Zebrzydowską jedynie przejeżdżałam. Jesteś bardzo dzielna bo dałeś radę ze wszystkim. Mam nadzieję , że będzie dobrze . Pozdrawiam serdecznie:)
OdpowiedzUsuńW ogarnięciu wszystkiego pomógł mi ksiądz, z którym pojechaliśmy, za co jestem mu wdzięczna. Ale myślę, że mimo wszystko wywiązałam się z powierzonej mi roli. Pozdrawiam
UsuńPiękna relacja jak zwykle. Wycieczki lubię wszelakie i super że Wam się pogoda udała, choć zawsze twierdzę, że nie ma złej pogody jest tylko złe ubranie. Ale zdecydowanie Drogę Krzyżową łatwiej pokonać w słońcu niż w deszczu.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Oj, myślę, że kalwaryjską Drogę Krzyżową przebytą w deszczu zapamiętaliby na długo :). Pozdrawiam serdecznie
UsuńDroga Karolinko!
OdpowiedzUsuńPrzepiękna jest Twoja relacja i zdjęcia. Nawet nie wiesz jak bardzo ucieszył mnie ten post. Miałam nadzieję, że w listopadzie pojedziemy do Kalwarii Zebrzydowskiej. Niestety, życie pokrzyżowało nam te plany. Kocham to miejsce i bardzo chętnie tam bywam. Nigdy nie zapomnę niezwykłej jesieni jaką tam przeżyłam. Z resztą każdy pobyt w Kalwarii pamięta się bardzo długo. Z całego serca życzę Ci aby Twoje marzenia i plany zrealizowały się bo jesteś wyjątkową osobą. NIESIESZ I DAJESZ DOBRO!
Ściskam Cię mocno i serdecznie pozdrawiam:)
https://czarownyswiat.blogspot.com/2015/11/jesienia-na-kalwaryjskich-drozkach.html
I ja się Lusiu cieszę z tego, że mogłam sprawić Ci radość tym niepozornym wpisem. W Kalwarii Zebrzydowskiej bywam często, ale nie zawsze o tym piszę. Nie przypominam sobie jednak tak pięknej jesieni jak teraz. Dziękuję za słowa wsparcia, wywołały one uśmiech na mojej twarzy i wewnętrzną radość. Pozdrawiam serdecznie
Usuńsamowyzwalacz przydatna funkcja
OdpowiedzUsuńZastanawia mnie jak bez niej funkcjonowałam. Pozdrawiam
UsuńByliśmy tam latem, straszny był upał, a ludzi mnóstwo, chyba o każdej porze roku...
OdpowiedzUsuńZłe wieści często słyszymy przypadkowo.
jotka
Chyba jedynie zimą nie ma tam tłumów. Ale tamtej soboty też nie było tragedii pod tym względem. Pozdrawiam
UsuńW podstawówce byliśmy na wycieczce szkolnej, m.in. do Kalwarii Zebrzydowskiej. Niewiele z tego pamiętam, jedyne, co dobrze utkwiło mnie w głowie, to zadyszka od drogi pod górkę :-) No i te pojedyncze "domki".
OdpowiedzUsuńDomyślam się nawet, która to mogła być górka.
UsuńWspaniale fotorelacja z wycieczki, gratuluję możliwości zaprezentowania zdobytej wiedzy i życzę Ci abyś miała więcej takich okazji, pozdrawiam Ani
OdpowiedzUsuńDziękuję. Cieszę się, że wpis i zdjęcia Ci się podobają. Mam nadzieję, że jeszcze nie raz zaprezentuję swoją wiedzę. Pozdrawiam
UsuńJak patrzysz pod nogi i widzisz takie cudeńka, jak dostrzegasz światło i dobro - to jest piękne. Byłam w Kalwarii dawno temu. Uściski i pozdrowienia.
OdpowiedzUsuńMyślę, że warto patrzeć zarówno pod nogi, jak i w górę - można wtedy zobaczyć prawdziwe cuda. Trzeba tylko tego chcieć. Pozdrawiam serdecznie
UsuńW Kalwarii Zebrzydowskiej byłam trzy razy z młodzieżą szkolną i nigdy nie udało nam się pójść na dróżki. W zasadzie mieliśmy tam miejsce noclegowe skąd wyjeżdżaliśmy do Wadowic, Krakowa i Zakopanego. Wracaliśmy późno, gdy zapadał zmrok lub było ciemno. dlatego to miejsce raczej kojarzy mi się z nocnym czuwaniem, spacerami po dziedzińcu i po korytarzach klasztornych. I to mam w serduchu:) Twoja relacja z dróżek jest bardzo ciekawa. Uściski Karolinko:)
OdpowiedzUsuńKalwaria Zebrzydowska ma to do siebie, że jest tak różnorodna, iż można nie iść na dróżki, a nawet na terenie samego sanktuarium znaleźć coś ciekawego. Pamiętam jak za dzieciaka goniło się po krużganku. To były czasy... Pozdrawiam
UsuńByłam tam tylko raz - niezapomniane przeżycia.
OdpowiedzUsuńMałgosia X
Kalwaria Zebrzydowska pozostaje w sercu nawet wtedy, gdy jest się tam tylko jeden raz. Pozdrawiam ciepło
UsuńSanktuarium i okolice są niezwykle, warto tam wracać. Podzieliłaś się z nami piękną relacją Karolinko ❤️
OdpowiedzUsuńOsobiście lubię tamtą ciszę i spokój. Cieszę się Basiu, że wpis Ci się podoba. Pozdrawiam
UsuńByliśmy z mężem we wrześniu przejazdem z Wadowic do Krakowa :D
OdpowiedzUsuń